środa, 28 sierpnia 2013

Williams Red z William Bros. Brewing Co.


Williams Red
Piwo w stylu ale, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: browar Williams Bros.
Ekstraktu nie podano, alk. 4,5% obj.
Cena: 10,50zł
Skład: woda, słody: lagerowy, Maris Otter, pszeniczny, owies, Vienna Malt Mulch (że łuska z wiedeńskiego?), Dark Crystal; chmiele: First Gold, Styrian Goldings, Amarillo, Cascade, Styrian; prawdopodobnie jeszcze owoce leśne (wspominają o nich, ale nie są podane w składzie) i drożdże
Goryczka: 32 IBU

Sztandarowe piwo z browaru Williams Bros, czyli Fraoch Heather Ale, sprawdzaliśmy jakoś na początku naszej przygody z tym blogiem. Piwo było ok, ale specjalnie nie powalało. Obiecaliśmy wtedy, że sprawdzimy niedługo kolejne piwo Williamsów, ale jakoś napisanie tego tekstu przeciągnęło się w nieskończoność. Piłem Red'a zaraz jakoś po Fraoch'u, ale tak dawno temu, że w końcu zapomniałem jak smakowało. Było to jeszcze przed erą nagrywania degustacji (wycwaniliśmy się trochę teraz, żeby nie musieć pisać od razu ;) ). Postanowiłem więc niedawno wrócić do niego, bo chociaż jakoś przesadnie mnie wtedy nie zachwyciło, wydało mi się bardzo przyjemne.

Ogólnie podobają mi się projekty na butelkach Williams Bros. Co prawda etykieta Williams Red jest mocno oszczędna, ale wszystko co powinno na niej się znaleźć. jest na miejscu. Wygląda na przemyślaną i nie ma się wrażenia, że zrobili ją na podstawowym narzędziu graficznym zainstalowanym na komputerach w browarze (obok Sapera i Pasjansa).


Kolor miedziany wpadający w brunatny, lekko opalizujące. Trochę to jednak czerwone nie jest, widziałem bardziej czerwone ale od tego "czerwonego ale'a". Piana nie powala, na początku średnio obfita, dość szybko opada jednak do... w zasadzie do niczego, nawet specjalnie nie "brudzi" szkła.

W zapachu czuć przede wszystkim ciasteczkowość ze słodów karmelowych i lekką nutę owocową. Nie do końca jest jasne czy w składzie są te owoce leśne, czy efekt jest wywołany przez inne składniki. Mimo to, niestety tutaj też szału nie ma. Ale nie oszukujmy się, to dość standardowy angielski ale, nawet jeżeli dorzucili trochę owoców.

Smakuje lekkim karmelem, dochodzi po kilku łykach owocowa kwaskowość. Williams Red jest raczej wytrawny, goryczka dość umiarkowana, co w połączeniu z niskim wysyceniem może powodować odczucie, że piwo jest odrobinę wodniste. Pije się je niesamowicie przyjemnie, szybko osusza się szklanicę w całości.

Ocena: 3/5

Smaczne, lekkie i sesyjne piwo, niestety cena już jest mniej lekka i sesyjna. Ogólnie jest ok, można się napić, ale nie zostaje w pamięci na dłużej (sprawdziłem sam). Jeżeli macie wziąć jakieś piwo od Williamsów to z dwóch do tej pory recenzowanych weźcie Fraocha, zawsze to jednak jakaś ciekawostka bez chmielu, na wrzosie i woskownicy ;) A z tych których próbowaliśmy, a nie zdążyliśmy jeszcze opisać, na pewno Profanity Stout i Seven Giraffes.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

AK-47 Český Ale z browaru Nomad

AK-47 Český Ale
Piwo w stylu pale ale, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: browar Nomad (warzone w browarze Vyškov)
Ekstrakt 11%, alk. 4,5% obj.
Cena: około 9,90zł (+0,50zł kaucja) (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, słody: pilzneński, karmelowy; chmiele: Angus, Kazbek; drożdże
Goryczka: 47 IBU

Kolejne piwo od latającego piwowara zza południowej granicy, tym razem Kałach od Nomada. AK-47 to ale chmielony wyłącznie dwoma odmianami czeskiego chmielu. AK bo chmielone Angusem i Kazbekiem, 47 bo tyle ma IBU (chociaż ponoć wyszło trochę więcej) oraz 4+7=11 procent ekstraktu. Miało być jeszcze 4,7% alkocholu, ale najwidoczniej drożdże spłatały psikusa i nie podołały dociągnąć do takiego woltażu. Ale idea za nazwą jak najbardziej fajna.

Etykieta bardzo oszczędna, trochę za ciemna i niewyraźna, mnie specjalnie nie przekonuje. Można by ją spokojnie machnąć w Paint'cie. Ale w sumie Kałasznikow też szczytem technologii wojennej nie jest (co innego z niezawodnością). Na etykiecie wszystko przyzwoicie opisane, szkoda, że o AK-47 nie ma ani słowa na stronie browaru (chociaż podają do niej adres).



Nie było się za bardzo co zachwycać designem zewnętrznym, więc odbezpieczyłem i puściłem seryjkę do szkła. Kolor dość jasny, można powiedzieć miodowy. Lekko opalizuje i jest trochę pływających drobinek zieleniny, zakładam, że było też chmielone na zimno. Piana zacna, porządnie oblepiająca szkło do samego końca.

Bardzo przyjemny, żywiczny aromat chmielu, jest też lekkie masło. Gdybym wąchał w ciemno, powiedziałbym, że są tu również amerykańskie chmiele. Także chylę czoła, przed użytymi czeskimi odmianami, bo zapach może nie powala intensywnością, ale jest mocno interesujący.

W smaku lekki, ale jak na ten ekstrakt jest bardzo dobrze podbudowane. Dochodzi do tego bardzo przyjemna owocowość, przechodząca w wyraźną goryczkę. Piwo wchodzi niesamowicie szybko, świetnie gasi pragnienie. Umiarkowane wysycenie zdecydowanie w tym pomaga. Akurat musiałem zaraz potem wychodzić z domu, i stwierdzam, że gdybym musiał, można by wypić je jeszcze szybciej. Na szczęście miałem jeszcze chwilę na podziwianie uroków czeskich chmieli.

Ocena: 4/5

AK-47 Český Ale to niesamowicie lekki i sesyjny, ale wyraziście nachmielony ale (przede wszystkim na aromat). Wchodzi szybko jak seryjka z Kałacha i ma się ochotę od razu przeładować i puścić drugą seryjkę. Niestety tutaj pojawia się jeden problem - cena ma się nijak do ceny popularnej konstrukcji zasilającej w siłę ognia większość konfliktów trzeciego świata. Za 9,90zł (plus kaucja) można znaleźć u nas cięższe działa, które potrafią zdecydowanie bardziej urwać dupę (lub inne części ciała, zależy gdzie celować). Poza istotnym mankamentem cenowym, piwo receptury latającego piwowara orzeźwia tak samo niezawodnie jak konstrukcja radzieckiego generała wynosi kolejnych watażków na szczyty władzy. Zdecydowanie warto spróbować jeżeli gdzieś na nie traficie.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Prometeusz z Browaru Olimp

Prometeusz
Piwo w stylu P.I.P.A. (Polish India Pale Ale), górnej fermentacji, filtrowane, niepasteryzowane
Producent: Browar Olimp (warzone w Browarze Krajan)
Ekstrakt 14,1%, alk. 5,5% obj.
Cena: około 6,40zł (+0,50zł kaucja)
Skład: woda z własnego ujęcia Browaru Krajan, słody: pale ale, bursztynowy, karmelowy 150, chmiele: Marynka, Sybilla, Lubelski, Iunga, drożdże Safale US-05
Goryczka: 64 IBU

Gryglas

"Bogowie już warzą na Olimpie" dało się słyszeć kilkanaście tygodni temu w zapowiedziach nowej inicjatywy kontraktowej czyli Browaru Olimp. Była relacja z warzenia, były teasowane etykiety, była zapowiedź, że w butelkach euro. Profil na fejsie elegancko zaprosił mnie nawet na premierę. Co prawda było słychać głosy, że panowie na Olimpie nie do końca są zadowoleni z efektów swojego dzieła stworzenia, ale może tak narzekali żeby powiedzieć, że może być lepiej.

Piwo zakupiłem o dziwo w osiedlowym sklepiku. Jest dobrze zaopatrzony, ale piwne premiery dojeżdżają raczej kilka dni po. Stąd moje zaskoczenie, gdy zostałem poinformowany, że piwo jest już na miejscu i oficjalna premiera jutro. Przychodzę nazajutrz, wita mnie plakat na drzwiach, półka ugina się pod ilością butelek. Logistycznie - jestem bardzo na tak. Wziąłem aż trzy euroflachy.

Butelka euro wygląda na pewno oryginalnie, piwowarzy domowi docenią możliwość osobistego recyclingu, bo gruba i wytrzymała. Etykieta mnie już tak bardzo nie zachwyca. Projekt logo bardzo mi się podoba, projekt "produktowej" części etykiety, czyli Prometeusza znośny, natomiast dobór kolorów woła o pomstę do nieba (lub pomstę do Uranosa jeżeli trzymać się konwencji mitologicznej). Wygląda jak pokolorowane farbami przez dziecko, które już zużyło wszystkie ciekawe kolory na malowanie po ścianach. Kontra bardzo przyzwoita, opisane zwięźle i na temat, pokazane również szkło do degustacji i temperatura picia.


Otworzyłem i powąchałem z butelki - to był mój błąd. Pachniało jak by ktoś zapakował ze trzy kostki masła w skarpetkę i strzelił mnie prosto w pysk. No nic, lekko zamroczony przelałem do szkła, trochę to pomogło. Doszedł lekki DMS i nuty karmelowe. Chmielu pod innymi zapachami, szukać tu trzeba ze świecą - może właśnie po niego poszedł Prometeusz na etykiecie.

Z wrażenia prawie zapomniałem o pianie i kolorze - tutaj akurat jest nieźle: miedziany kolor piwa i przyzwoicie trzymająca się piana, ładnie krążkuje do końca.

W smaku jest już nieco lepiej, ale masło nadal psuje przyjemność z picia. Całość jest dość treściwa, przypomina odrobinę chlebowość Ataku Chmielu. Goryczka jest natomiast potężna i nieułożona. Nie mam nic przeciwko znęcaniu się nad moimi kubkami smakowymi wyraźną goryczą, ale ta jest przesadnie zalegająca i dość jednowymiarowa. Na koniec staje się męcząca.

Ocena: 2,5/5

Rozumiem trochę frustrację niektórych osób, które potężnie się zawiodły Prometeuszem. Po tak rozdmuchanej akcji promocyjnej, "pierwsze szeroko dostępne piwo w stylu Polish India Pale Ale" zawodzi po calaku. Po pierwsze wadami. Tak, wiem, że browar uprzedzał o tym w różnych kanałach, ale umówmy się, przy takiej dostępności w sklepach nie każdy na tą informację trafi i przeciętna reakcja będzie raczej w mało pochlebnym tonie ("co to k***a jest?!"). Po drugie piwo nie pachnie w ogóle chmielem, co przy takim, a nie innym doborze stylu jest poważnym minusem. Mnie osobiście nie pasuje też zbytnio zalegająca goryczka. Może to sugerować, że przesadne chmielenie polskimi chmielami będzie wywoływało nieprzyjemny efekt ściągający (chociaż np. w Misiu aż taki natarczywy nie był). Nie lepiej jednak spróbować zrobić dobre Polish Pale Ale? Do Indii to pływać nie musi.

Ogólnie wypiłem wszystkie trzy butelki, nie jest to piwo do wylania do zlewu. Do masła można się po chwili przyzwyczaić (zwłaszcza przy nutach chlebowych w smaku ;) ). Pomijając ewidentne uchybienia, to piwo ma potencjał, tylko jest na razie mocno niedopracowane. Miś od Widawy/Kopyra smakował mi zdecydowanie bardziej, mam nadzieję, że i Prometeusz może smakować podobnie.

Na razie żółta kartka i ostrzeżenie: Bogowie Olimpijscy, jak mi jeszcze raz odwalicie taką kichę, to doniosę komu trzeba. A spotkania z Kratosem, jak widać na załączonym obrazku, dla bogów kończą się wyjątkowo kiepsko. Nie chciałbym tego robić, więc do roboty!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Krakauer Stout z Browaru Południe

Krakauer Stout
Piwo w stylu stout (a w zasadzie ciemy lager), dolne fermentacji, niefiltrowane
Producent: Browar Południe
Ekstrakt 13%, alk. 5,5% obj.
Cena: około 4,50zł
Skład: woda, słód, chmiel, drożdże dolnej fermentacji (tak, dolnej :))

Za recenzję Krakauera Stautu zabierałem się jak przysłowiowa sójka za wycieczkę zamorską. Jako tak było cały czas nie po drodze. Piwa owego wypiłem już dość dużo i mały spoiler... smakuje mi. Ale żeby nie uprzedzać faktów zacznijmy od początku.

Autorem oryginalnej receptury jest Andrzej Sadownik, były prezes PSPD, obecnie redaktor naczelny "Piwowara". W założeniu miało być to piwo górnej fermentacji i przez dość długi czas ponoć było. Obecnie jest to dość dziwny stout, bo potraktowany dolnofermentacyjnymi drożdżami. Nie będę się tutaj przesadnie rozpisywał czy to jeszcze stout, czy już nie, polecam natomiast całkiem fajny artykuł na ten temat na portery.pl

Zajmijmy się samym piwem. Design etykiety nad wyraz przyzwoity, żeby nie powiedzieć dobry. Dużo tutaj robi czarny kolor, bo pozostałe Krakauery już ani nie zachwycają, ani przesadnie się na półce nie wyróżniają na tle Krakowiaków, Rześkich czy innych Pysznych. Etykiety trochę odłażą, jak widać na załączonym obrazku. Jednak już chyba wolę jak mi etykieta odchodzi i można butelkę do rozlewu własnego piwa potem wykorzystać, niż gdy trzyma się jak "Pucek nogi Mikołaja" u Pinty.


Jeżeli uznajemy Krakauera za ciemnego lagera, to jest to mega czarny lager. Piwo jest nieprzejrzyste, smoliste, tylko pod mocne światło widać w nim brunatne refleksy. Piana nie powala, raczej średniej wielkości pęcherzyki, ale krążkuje do samego końca.

Krakauer Stout pachnie przede wszystkim gorzką czekoladą, jest też trochę palonej kawy. W smaku w sumie to samo co i w zapachu: bardzo przyjemna gorzka czekolada, kwaskowość od palonych słodów i dość wyraźna, ale nie przytłumiająca całości goryczka. Jak na (nie)stouta, moim zdaniem wysycenie jest zdecydowanie za wysokie i nieodpowiednio nalane potrafi "rosnąć" w ustach. Jest to dość irytujące i przeszkadza w piciu. Jeżeli jednak przelać je na kilka razy i odpowiednio wygazować, pije się bardzo dobrze. 

Ocena: 3,75/5

Trzeba przyznać, że piwo jest po prostu smaczne. Odkładając na bok dywagacje, czy jest ono stoutem, czy też nie, można się go napić z przyjemnością, zwłaszcza, że i cena nie rujnuje. Nie ukrywam zatem, że jest to jedno z częściej kupowanych przeze mnie "piw regionalnych". Jeżeli najdzie Was ochota na przyzwoitego ciemniaka, a wybór w sklepie nie powala, to spokojnie możecie Krakauera Stouta brać. W ciemno ;)

czwartek, 8 sierpnia 2013

White Summer z Browaru Staromiejskiego Jan Olbracht

White Summer
Piwo w stylu witbier, górnej fermentacji, niefiltrowane
Producent: Browar Staromiejski Jan Olbracht
Ekstrakt 12,5%, alk. 5% obj.
Cena: około 6,70zł
Skład: woda, surowce niesłodowane: orkisz, jęczmień, owies; słody: pszeniczny i pilzneński; przyprawy: kolendra, skórka pomarańczy i cytryny, kminek; chmiele: Motueka, Kohatu, Pacyfica, Waimea, Mandarina Bavaria, Cluster; drożdże Wyeast 3463 Forbidden Fruit™
Receptura: Krzysztof Juszczak

Gryglas

Oprócz swoich standardowych propozycji, browar restauracyjny Jan Olbracht z Torunia, wypuszcza, co jakiś czas, piwa warzone we współpracy z piwowarami domowymi. Idea jak najbardziej słuszna, szkoda, że czasami ciężko je złapać (jak np. Gorączkę Tropików - nigdzie w Łodzi się nie załapałem). Tym razem padło na witbiera. Wybór o tyle uzasadniony, że w zasadzie większość browarów "rzemieślniczych" (a nie tylko) uwarzyło swoją wersję na lato.

Etykieta dość standardowa jak na Olbrachta, a wszystkie dotychczasowe piwa trzymały wysoki poziom. Jak na browar restauracyjny, jest wybornie, zdecydowanie lepiej od niektórych browarów "regionalnych". Może sam dobór konkretnej grafiki (wiktoriańskie damy na pikniku) i nazwy piwa jest dość średni (co to, mało mieliśmy żadnych blondasów w historii?!), ale ogólnie wstydu nie ma. Co do składu, to jest to jeden z najbardziej rozbudowanych składów w historii mojej przygody z piwem jaki widziałem. Czy ma to jakiś znaczący wpływ na to co jest w środku?


White Summer nie jest takie białe jak mogłaby sugerować nazwa, raczej kolor wpadający w miodowy, odpowiednio mętne. Piana przyzwoita, drobna, trzyma się dość długo, ładnie krążkuje.

Pachnie głównie lekką pszenicą, witbierem już niekoniecznie. Kolendry w zapachu jak na lekarstwo, może gdzieś tam majaczy skórka zwykłej pomarańczy i cytryny (ale nie Curacao). Przed ogrzaniem czuć jeszcze odrobinę chmieli z południowej półkuli. Ale natężenie jest na takim poziomie, jak by ktoś obok pił Pacific'a z Artezana.

W smaku jest kwaskowy i dość wytrawny, czuć też goryczkę z chmielu. Pije się bardzo przyjemnie, na takim upale jeden znika momentalnie, a i drugim człowiek by nie pogardził. Wysycenie potęguje pijalność, ale jak na wita za mało szczypie w język. Po ogrzaniu dochodzi lekka słodowość i coraz bardziej zaczyna przypominać weizena.

Ocena: 3,5/5

Piwo jako wezien jest przyzwoite, jeżeli ktoś lubi wytrawniejsze weizeny. Jako witbier jest za mało przyprawione (brakuje przede wszystkim kolendry) i na mój gust jest nieco za bardzo woltażowe - przy dużym upale 5% niszczy człowieka dosyć szybko, szczególnie jeżeli wchodzi jak woda. Nie można mu oczywiście odmówić pijalności, ale jak na różnorodność składników użytych w White Summer, to powinno dziać się w nim zdecydowanie więcej. Zarówno nosowo, jak i kubkosmakowo. Polecam spróbować, ale czy będziecie po nim płakać w upalne noce? Chyba nie.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Raging Bitch Belgian-Style IPA z Flying Dog Brewery

Raging Bitch Belgian-Style IPA
Piwo w stylu Belgian India Pale Ale, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: Flying Dog Brewery
Ekstraktu nie podano, alk. 8,3% obj.
Goryczka: 60 IBU
Cena: około 13zł (piwoteka.pl)
Słody specjalne: 60L Caramel
Chmiele: Warrior, Columbus, Amarillo
Drożdże: El Diablo

Gryglas

Na tegoroczne IPA Day specjalnie piwo, do testu którego jakiś już czas się przymierzałem - Raging Bitch z Flying Doga.

Przy okazji jednej z dłuższych wizyt w Piwotece Narodowej, skończył mi się ciekawy wybór z kranów, więc postanowiłem wziąć coś butelkowego. Chciałem wziąć jakieś IPA z BrewDoga, natomiast chłopaki za barem przekonali mnie żebym spróbował coś z amerykańskiego Flying Dog Brewery. Wybór był dość zacny, padło na Raging Bitch czyli double IPA na belgijskich drożdżach. Zasmakowało mi wtedy, a że postrzeganie organoleptyczne miałem już solidnie zaburzone, postanowiłem zakupić Raging Bitch w sklepie Piwoteki. Trochę postała w lodóweczce zanim się za nią zabrałem. Tak wiem, powinienem pić jak najświeższe IPA, ale mam nadzieję, że nie zaszkodziło to zbytnio suce.

O Flying Dogu jakoś przesadnie dużo nie wiedziałem (jak i z resztą o większości browarów ze Stanów), ale od czego jest Google ;) Ciekawa jak się okazuje, jest geneza nazwy browaru. Jeden z założycieli, George Stranahan, jeżeli wierzyć legendzie, wpadł na nazwę podczas wyprawy w Himalaje. Po powrocie z lodowca Baltoro i mogąc wreszcie napić się czegoś alkoholowego w hotelowym zaciszu, zobaczył na ścianie obraz psa, który unosił się w powietrzu (pies, nie obraz i ciekawe ile wypił). Wtedy ponoć uświadomił sobie, że zestawienie słów flying i dog zaskakująco dobrze do siebie pasuje, postanowił więc tak nazwać browar, którego był współtwórcą.

Browar otwarto w 1990 roku w Aspen, Colorado, jako pierwszy od 100 lat nowy browar w mieście i pierwszy brewpub w Górach Skalistych. W 1991 został zabutelkowany Doggie Style i od razu zgarnął nagrodę za najlepsze pale ale na Great American Beer Festival. W 2006 browar przejął Frederick Brewing Company i przeniósł znaczną część produkcji do miasta Frederick w Maryland.

Pierwsza warka Raging Bitch została uwarzona na 20. urodziny browaru (2010) i szybko trafiła do grona regularnych pozycji Flying Doga (hmmm pozycja... latającego pieska? ;]). Jeżeli wierzyć internetowi, to jest ona lekko zmodyfikowanym zasypem Snake Dog IPA, na goryczkę jest Warrior, na aromat Columbus i Amarillo (ten ostatni również do chmielenia na zimno). Jako drożdże użyte zostały enigmatyczne El Diablo (brzmi srogo), podobno jest to szczep używany do Witbierów.

Na szczególną uwagę zasługuje również design opakowań (i gadżetów) browaru, projektowanych przez rysownika Ralpha Steadmana. Jak dla mnie są to jedne z najbardziej niesamowitych i niepowtarzalnych etykiet EVER! Na moje uwielbienie kreski Steadmana ma wpływ podobieństwo do powykręcanych artów Simona Bisley'a. Sama wściekła suka na opakowaniu Raging Bitch jest najbardziej obleśnym i bezwstydnych przedstawieniem psa płci żeńskiej jakie widziałem - zdecydowanie na plus!


Otwieram... i od razu zostaję napadnięty - piwo się spieniło i lekko wyjechało z butelki. Czyli wścieklizna jest :) Po przelaniu kolor bursztynowy, piana niska z drobnym pęcherzykiem, ale trzyma się dość słabo. Niby woltaż wysoki, ale za pianę trochę minus.

W zapachu jest ciasteczkowa karmelowość, cytrusy, suszone owoce, żywica i lekki tytoń od chmielu. Za tą agresywną mieszanką zapachową kryją się jeszcze lekkie nuty belgijskie, ale są zdecydowanie zdominowane przez pozostałe wonie. Po ogrzaniu czuć również trochę owocowych estrów.

W smaku goryczka atakuje już od pierwszego łyku. Piwo jest zaskakująco pijalne jak na tą ilość alkoholu, nie jest zapychające, idzie raczej w stronę wytrawnego. Alkohol jest dość dobrze zamaskowany, czuć go dopiero po przełknięciu w postaci rozgrzewania w gardle. Goryczka jest ciekawa, połączenie grapefruita z ziołami i tytoniem na końcu.

Ocena: 4,75/5

To nie jest grzeczne, ułożone IPA. Raging Bitch jest wściekła, może pogryźć, zarazić wścieklizną, a gdy padniesz, to zbeszcześcić twojego zewłoka! Nazwa zdecyduje pasuje do zawartości. Jeśli więc szukasz ciekawych i nieugrzecznionych doznań, to zdecydowanie zmierz się z Wściekłą Suką.

 
Blog jest wyłącznie dla osób pełnoletnich. Czy masz skończone 18 lat?

TAK NIE
Oceń blog