wtorek, 28 stycznia 2014

Niedźwiedzica Kontratakuje, czyli nowe piwa i spina admina od Ursa Maior

Na początku listopada pisaliśmy o Ursa Maior przy okazji ich czterech pierwszych piw. Debiut poza jedną warzywną wpadą (Kapusta na Połoninie ;)), był udany. Wytwórnia piwa z Bieszczad nie zwalniając tempa, kolejnymi piwami zaczęła sypać, niczym wprawny szuler asami z rękawa. Tylko czy na pewno są to same asy?


Od jakiegoś w czasu w piwnym internecie na Niedźwiedzice sypie się lawina krytyki, głownie za Blonde Cascade, chociaż rykoszetem oberwało się w zasadzie większości piw (chyba oprócz Royzbawionego). Pałowanie się z fanami na fanpage'u Ursy nikomu na pewno dobrze nie zrobiło. Pomijam poziom dyskusji, ale zasłanianie przez browar argumentem, że jednemu może smakować, a drugiemu nie, jest trochę kiepskim pomysłem. Skoro większość wytyka konkretne, w miarę obiektywnie stwierdzone wady, to coś na rzeczy musi być ;) A piwa smakujące wyłącznie nam, warzmy w domu, a nie dla masowego odbiorcy. Z drugiej strony, robiąc piwo dla wszystkich, dochodzimy do jasnego lagera.



Tak się składa, że wpis o samych piwach i tak miał powstać. Z braku czasu, pisał się już od weekendu. Przyjechała zbiorcza dostawa do Piwosza, więc chcieliśmy sprawdzić jak tam kolejne wypusty Niedźwiedzicy sobie radzą. Uzbierała się akurat najnowsza czwóreczka (a nawet szóstka, bo kupiłem też nowego Megalomana i Deszcz w Cisnej), nadarzyła się zatem świetna okazja, żeby się do całego DMS Gate ustosunkować.

Ursa Bombina Blues (Robust Porter)
Ekstrakt 15%, alk. 6% obj.
Cena: 8,49zł (piwosz-sklep.pl)

Pierwsza warka żabiego Blues'a była dość dziwna - przypominała kompot truskawkowy, przynajmniej w zapachu. Smakowało dość słodkawo, ale brakowało mu porterowego ciała. Kupiłem je ostatniego dnia przydatności, za 1,30zł nie było co narzekać ;) Nowa warka już na szczęście jest bez truskawek, za to doszła czekolada i odrobina paloności. W smaku sensowna pełnia zbalansowana przez niezłą, ale niezbyt wyraźną goryczkę. Piana mogłaby być trochę lepsza, bo redukuje prawie od razu do zera. Bez tragedii, ale i szału się nie spodziewajcie.
Ocena: 3,5/5


Ursa Śnieg na Beniowej (American Golden Ale)
Ekstrakt 12%, alk. 4,2% obj.
Cena: 7,40zł (piwosz-sklep.pl)

Na pierwszy rzut oka rzuca się towar niezgodny z opisem - Golden Ale jednak powinien być golden, Śnieg na Beniowej ewidentnie golden nie jest. Piana trzyma się całkiem nieźle, pachnie głównie słodowo z cytrusami i żywicą. Muszę przyznać, że trochę kukurydzy, jak by tak się wwąchać czuć, chociaż bardziej czuć karton. W smaku dobrze zbalansowane, odrobinę słodkawe i skontrowane cytrusową goryczką. Bardzo dobrze pijalne, ale żadnego efektu wow nie powoduje. Szkoda, bo z Ameryki można by go wyciągnąć.
Ocena: 3,5/5



Ursa Dobra Karma (Dunkelweizen)
Ekstrakt 11,8%, alk. 4% obj.
Cena: 7,49zł (piwosz-sklep.pl)

Jak na pszenicę, pierwsze co rzuca się w oczy to słaba piana, ta kończy się bardzo szybko. Kolor przyjemnie dunkelowy, dość klarowne (odstały mi się drożdże, a specjalnie nie kręciłem). W zapachu drożdże i goździki, po ogrzaniu odrobina banana, wszystko w normie. Kukurydzy nie stwierdzono. Lekka karmelowość i przyjemna kwaskowość ładnie balansują smak, wysycenie nie jest przesadzone, przez co pijalność jest wysoka. Nie mam się tutaj specjalnie do czego przyczepić (oprócz piany), kolejna po Royzbawionym solidna pszenica z Bieszczad.
Ocena: 4/5


Ursa Blonde Cascade (Blonde Ale)
Ekstrakt 10%, alk. 3,8% obj.
Cena: 6,99zł (piwosz-sklep.pl)

Nie jest to na pewno 'single corn', jak dla mnie na początku wąchania jest masełko (chyba, że to kukurydza z masełkiem). Po ogrzaniu nieco zanika i przechodzi w mało wyraźną żywicę i cytrusy. Natomiast całość jest na tyle lekka, że znika bardzo szybko ze szkła i ciężko tu rozkminiać przesadnie wady (czego jak czego, ale pijalności nie można mu odmówić). Brakuje wyraźnego aromatu chmielowego - jeżeli już robimy serię, która ma pokazywać różnice w chmielach, to podkreślmy te różnice. Serii single hop z Ursy będę nadal kibicował, oby poprawili kwestię nachmielenia i wyeliminowali wady.
Ocena: 3,25/5

I jeszcze mała repeta poprzednich piw. Megaloman to tragedia, pachnie jak mokry karton kapusty i cebuli (plus odrobina zbłąkanych cytrusów i skarpetek), w smaku wyłazi również alkohol. Poszedł w kanał. Deszcz w Cisnej na szczęście trzyma poziom, nadal bardzo porządna wędzonka.

Czy Wielka Niedźwiedzica zawsze trzyma poziom? Niestety z przykrością stwierdzam, że nie. Czy wypuszczają piwa na poziomie zachęcającym do zebrania rozwścieczonych piwoszy w zorganizowany oddział i najechania Centrum Ursa Maior? To już trzeba zapytać rozwścieczonych piwoszy - ja oprócz dwóch poważnych wpadek czyli Ursy z Połoniny i obecnej warki Megalomana, jakoś przesadnie wydymany i ogołocony z kasy się nie czuję. Piwa z Ursy nie powalają wybitnością i nie gwarantują do tej pory niezapomnianych wrażeń. Nie są to też piwa pozbawione wad, więc przy braku efektu wyskakiwania z kapci u "dobrych" piw, może to dodatkowo niektórych irytować. Ale nie przesadzajmy, że trzeba wszystko puścić w kanał i domagać się od razu zwrotu funduszy. Natomiast nad powtarzalnością kolejnych warek i wyeliminowaniem najwyraźniejszych usterek należy zdecydowanie popracować. A pokazali wcześniej, że są w stanie wypuszczać dobre piwa, więc do roboty.

Na szczęście moderator fanpage'a zdaje się został już oddelegowany do czyszczenia fermentorów, czy innych równie epickich zadań, żeby trochę ochłonął ;) Szkoda, że tak późno, ale i tak brawa za reakcję dla głównej Niedźwiedzicy czyli Agnieszki Łopaty. Także widać, że zależy browarowi na opinii ludzi i chcą się skupić na robieniu dobrego piwa, a nie pałowaniu się kukurydzą z fanami na Facebooku. Poza tym dzień bez kryzysiku w socialu, dniem straconym.

I na koniec apel do wszystkich zainteresowanych, urażonych czy miłośników pałowania: Wyrelaksujcie! Kukurydza z masłem też jest spoko! :D

sobota, 25 stycznia 2014

Birbant American Brown Ale

Piwo w stylu American Brown Ale, górnej fermentacji, pasteryzowane, niefiltrowane
Producent: Birbant S.C.
Ekstrakt 13%, alk. 5,5% obj., IBU 61
Cena: 6,50 zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, słody: jęczmienny, pszeniczny, karmelowy; chmiele: Zeus, Cascade, Centennial; drożdże US-05

O nowym browarze kontraktowym, stworzonym przez Jarka Sosnowskiego i Krzyśka Kulę, pisaliśmy niedawno przy okazji sprawdzania jednego z ich piw uwarzonego w Hauście, czyli Red AIPA. Pierwszy z ojców założycieli od 8 lat pracuje w zielonogórskim browarze jako piwowar, drugi jest piwowarem domowym z 10 letnim stażem. Panowie postanowili spróbować sił w zmaganiach z codziennością własnego browaru kontraktowego i zaczęli warzyć w Witnicy. Pierwsze piwo, które dostajemy pod ich autorskim szyldem, to American Brown Ale.

Na etykiecie mamy generalnie... włochy :) Nie, nie Włochy, tylko bujną czuprynę i sumiasty wąs jakiegoś hipisa, całość na cielistym tle. Do tego napis zamiast oczu - ten motyw jest akurat całkiem spoko. Ale całościowo nie mam pojęcia, co artysta miał na myśli. Samo logo jest już ciekawsze, tylko że pojawia się dopiero na kontretykiecie. Kapsel goły, czarny. Poza tym skład, wyprodukowano w, parametry i data przydatności - opisane jest ok.


































Odbezpieczamy, nalewamy i... w sumie nic specjalnego się nie dzieje. Niuchnąłem, ale oprócz bardzo lekkich (podkreślam BARDZO lekkich) cytrusów, za dużo tu nie czuć. Po ogrzaniu dochodzi odrobina karmelowości (BARDZO odrobina) i niestety pod koniec alkohol. Piana trzeba przyznać solidna, drobnym pęcherzykiem stoi i trzyma się do końca. Kolor zgodny z etykietą - brown, trunek klarowny.

W smaku... wiatr hulający po szklance i mocarna goryczka. Zdecydowanie brakuje mi tutaj podbudowy słodowej, piwo jest wytrawne w stronę wodnistego, a długa i zalegająca goryczka z Zeusa sprawia, że końcówka jest mocno męcząca.

Ocena: 3/5

Zawiodłem się, oj zawiodłem :/ Po poziomie Red AIPA spodziewałem się, że pierwsze piwo Birbantów będzie przynajmniej tak samo dobre. Nie ma co prawda przesadnie wad, pije się w miarę. Ale brakuje mi tutaj pełni smaku i aromatu Ameryki w połączeniu z karmelem. Mocna goryczka jeszcze potęguje wrażenie pustki. Mam nadzieję, że to wypadek przy pracy i następne warki/piwa do Birbantów będą już bardziej "jakieś". Przecież pokazali już wcześniej, na co ich stać.

wtorek, 21 stycznia 2014

Duch caftu w konserwie czyli Route 113 IPA od Sly Fox Brewing Company

Kilka dni temu Kopyr na swój profil FB wrzucił infografikę od Sly Fox Brewing Company, która pokazuje przewagę puszki nad butelką. Z resztą sam już poruszał tą kwestię kilkukrotnie, nawet poświęcając temu osobny odcinek na vlogu. I oczywiście dyskusja jak zwykle jest zażarta.

Tak się składa, że jakiś czas temu jedno piwo w puszce ze Sly Fox Brewing Company udało mi się w Piwoszu na Retkini nabyć. Browar z Pensylwanii jest jednym z kilku (kilkunastu?) craftproducentów w Stanach, który puszkę stara się zdecydowanie promować. Nie jest to oczywiście proste, głównie dlatego, że puszka kojarzy się z koncernowymi sikaczami, co mocno deprecjonuje konserwę w oczach przeciętnego wyznawcy ducha craftu. Browary podkreślają przede wszystkim wygodę oraz ekologiczność takiego opakowania. Jednym z ciekawszych rozwiązań ostatnich lat jest również opracowanie puszki z całkowicie otwieranym wieczkiem, dzięki czemu można podobno rozkoszować się aromatami piwa, bez konieczności przelewania go do szkła.

Co do ekologiczności samej butelki, jej przetapiania bądź oddawania z kaucją, nas to osobiście niespecjalnie ostatnio dotyczy - około 80% butelek jest przez nas ponownie używana do rozlewu domowego piwa ;) Odpadają przeważnie tylko uszkodzone, mocno grawerowane lub zakręcane sztuki. A tych na szczęście jest dość mało. Jest to na pewno najbardziej ekologiczna utylizacja - flacha nigdzie nie jeździ, nie zużywamy dodatkowej energii na przetapianie stłuczki, płukana jest w miarę przyjaznymi dla środowiska środkami itp.

Z prywatnych obserwacji, możemy za to wskazać jedną zdecydowaną przewagę puszki -  podczas wyjazdu gdzieś za miasto, tachanie w plecaku 4-5 butelek i szkła do picia, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Poza tym pijąc Portera Łódzkiego pakowanego w konserwę, po przelaniu nie widzę specjalnie różnicy w smaku w stosunku do innych porterów. Jeżeli już, to na zdecydowany plus, bo jest to jeden z lepszych porterów w Polsce. I jakoś pucha w tym nie przeszkadza. Ciężko powiedzieć jak będzie się taki porter zachowywał przy leżakowaniu przez 2-3 lata. Na to pytanie postaramy się odpowiedzieć, ale dopiero za jakieś 2-3 lata (stoi w piwniczce i się leżakuje).

No dobrze, a jak z takim np. IPA?

Route 113 IPA
Piwo w stylu India Pale Ale, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: Sly Fox Brewing Company
Ekstrakt 16.4%, alk. 7% obj., IBU: 113
Cena: 16,39zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, słody pale ale i crystal, chmiele: Bravo, Centennial, Cascade and East Kent Goldings; drożdże.

Puszeczka bardzo zgrabna i fajnie wykonana. Niestety jest to jeszcze stara wersja ze standardowym zamknięciem, więc nie miałem okazji przekonać czy da się pić ze smakiem prosto z niej. Po nalaniu jest zaskakująco ciemne jak na amerykańskie IPA. W szkle formuje się obfita piana, która trzyma się bardzo dobrze, drobne pęcherzyki ładnie osiadają na ściankach szkła i do końca picia pozostaje dość solidna warstwa.

Zapach to przede wszystkim cytrusy z ananasem, przeplatane przez akcenty żywiczne i lekką chlebowość od ciemnych słodów. Aromat solidny, ale przesadnie nie oszałamia. Pomimo tych 113 IBU piwo jest bardzo zbalansowane w smaku - podbudowa słodowa ładnie kontruje mocną, grapefruitowo-żywiczną goryczkę. Alkohol pomimo dość dużego voltażu jest dobrze ukryty. 113 nie jest może ekstremalnie pijalne, ale 0,355l które znajduje się w puszeczce wypija się z niekłamaną przyjemnością.

Ocena: 4,25/5

Czy odróżniłbym IPA nalane z puszki w stosunku do butelkowego? Wątpię. Route 113 IPA ma bardzo przyjemny aromat, nie ma żadnych oznak metaliczności, czy innych wad. A biorąc pod uwagę to, że kilka piw przywożonych ze Stanów, które piłem, miało w zapachu jakieś lekkie kartony czy odrobinę skunksa, można powiedzieć, że konserwa spisuje się w takich podróżach nadzwyczaj dobrze. Oczywiście mogłem wyjątkowo dobrze trafić i na podstawie jednego piwa nie ma co oceniać całej technologii. Niemniej jednak pozostanę przy zdaniu, że najbardziej liczy się wnętrze ;) I warunki transportu.

Jeżeli chcecie wnikliwiej rozkminić temat ekologiczności lub innych zalet czy wad puchy, zajrzyjcie sobie na stronę browaru Sly Fox. Dostępna jest tam w wysokiej jakości cała infografika odnośnie puszek, jak również prezentacja zalet całkowicie usuwalnego denka. Respect the cans!

Grzane piwo z imbirem

Broniłem się tej zimy dzielnie, ale w końcu coś mnie dopadło. Nie to żeby nie na własne życzenie - przesadziłem trochę z rozszczelnieniem balkonu, przy którym stoją fermentory i w sobotę zrobiło mi się 15 stopni w sypialni. I przeziębienie gotowe. Szczerze to nie bawię się w żadne rozpuszczalne gripeksoterafluocoldreksy, tylko walę aspirynę sztuk raz oraz coś z rutyną i ładuję się do wyra żeby to cholerstwo wypocić. A nic mnie tak dobrze nie rozgrzewa jak grzane piwo z imbirem.

I nie chodzi tutaj o tradycyjnego grzańca, który będzie zawierał masę wyszukanych korzennych przypraw, sączony przy kominku, ą ę jaki on smaczny. Inna sprawa, że jak dla mnie goździki w piwie to tylko zapach w weizenach, a cynamon nadaje się wyłącznie do żubrówki i babcinej szarlotki. Moja wersja ma przede wszystkim rozgrzewać i wykorzystywać właściwości imbiru do maksimum. Czemu akurat imbir? W przeciwieństwie do suchych piernikowych przypraw (imbir w pierniku co prawda też jest), świeże kłącze zawiera bardzo dużo naturalnych substancji przeciwzapalnych. Dlatego sok z niego jest na co dzień świetnym środkiem zapobiegawczym. A jeżeli już trzeba leczyć, nie zapobiegać, sprawdza się równie świetnie.


Składniki:
 - 0,5l dowolnego piwa (i tak nie poczujecie różnicy)
 - pół cytryny
 - łyżka miodu
 - świeże kłącze imbiru (ile jesteście w stanie znieść, im więcej tym lepiej)
 - kardamon (do smaku, o ile jeszcze będzie czuć coś oprócz imbiru)
 - opcjonalnie sok z malin (domowy sok, nie gotowy cukrowy syrop do piwa!)

Imbir należy jak najbardziej zmaltretować, żeby puścił sok. Jeżeli macie wyciskarkę, puśćcie przez nią. Jeżeli macie moździerz, poszatkujcie nożem i zetrzyjcie w nim. A jeżeli nie macie siły, bo czujecie, że zaraz wyplujecie płuca, można też pokroić na cieniutkie plasterki i lekko zdemolować nożem na płasko. Następnie wrzucacie go do garnka z innymi składnikami i zalewacie piwem. Podgrzewacie na tyle żeby dało się wypić - chodzi o to, żeby nie przegrzać miodu. Poza tym głównym czynnikiem rozgrzewającym tutaj jest imbir. Przelewacie do jak najlepiej trzymającego temperaturę kubka/kufla i pijecie jak najszybciej. Można przelać przez sitko, ale im dłużej imbir ma kontakt z płynem, tym lepiej. Potem pod kołderkę, na siebie dodatkowo gruby kocyk i gwarantuję, że zaraz zaczniecie się pocić jak przeciętny białas w dorzeczu Kongo. Nie twierdzę, że przejdzie jak ręką odjął, ale u mnie zdecydowanie łagodzi objawy i przyspiesza proces wychodzenia z gila i innej flegmy.

Na zdrowie!



Disclaimer: Oczywiście skonsultujcie się najpierw ze swoim lekarzem lub farmaceutą, bo każdy testowany na bloggerach sposób na przeziębienie może zagrażać Waszemu życiu lub zdrowiu. I oczywiście nie zalecamy łączenia alkoholu z żadnymi lekami.

P.S. A tak w ogóle, równie dobrze można to zrobić z herbatą zamiast piwa ;) Chociaż mam wrażenie, że jednak piwo rozgrzewa lepiej.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Red AIPA z minibrowaru Haust

Red AIPA
Piwo w stylu American India Pale Ale, górnej fermentacji, niepasteryzowane, niefiltrowane, chmielone na zimno
Producent: Haust
Ekstrakt 16%, alk. 6,5% obj.,
Cena: 8,20zł (Piwne Rozmaitości)
Skład: woda, słód jęczmienny, chmiele: Zeus, Cascade, Amarillo; drożdże Wyeast 1056

15 grudnia 2013 wystartowała nowa inicjatywa piwna - Browar Birbant, założona przez Jarka Sosnowskiego i Krzyśka Kulę. Pierwszy z nich od 8 lat pracuje w Hauście jako piwowar, a drugi już od 10 lat warzy piwo w domu (i nie tylko). Panowie stwierdzili, że w końcu można by przejść na swoje i ruszyli z warzeniem piwa kontraktowo w Witnicy. Na pierwszy ogień poszedł American Brown Ale, którego premiera odbędzie się 25 stycznia. W związku z tym, postanowiliśmy przypomnieć jeden z wcześniejszych owoców współpracy duetu, Red AIPA uwarzone w minibrowarze Haust.

Minibrowar, nie minibrowar, etykieta Red AIPA wygląda jak by była plakatem kina akcji klasy B. A właściwie klasy D, albo i niższej. Film spokojnie mogłoby się nazywać "Krwawa zemsta w południe piłą mechaniczną w Dolinie Węży pośród łanów zboża 7". Na szczęście jest to nie kolejny przebój rodzimej kinematografii, tylko piwo w stylu, który w Polsce rozpanoszył się tak, że człowiek pragnący porządnego pilsa za 3zł niedługo będzie się bał lodówkę otworzyć. Na szczęście do zagorzałych zatrzyzłotepilsofilów nie należę, więc kolejne, tym razem czerwone IPA, witam z otwartymi ramionami.


































Już po otworzeniu butelki w nozdrza uderza nam piękny aromat owoców tropikalnych. Intensywne czerwone owoce, mango, ananas oraz odrobina cytrusów i żywicy jest miłą odmianą od rodzimych AIPA idących cały czas w mocno cytrusowe klimaty. Czuć również karmelową słodowość, ale talerz dojrzałych owoców, który pojawia nam się w głowie po zamknięciu oczu, zdecydowanie tutaj dominuje. Kolor jest zgodny z zapowiedziami z etykiety - głęboka czerwień niezmącona zmętnieniami ;) Bardzo ładna klarowność piwa. Całość zwieńcza solidna piana, która redukuje do niewielkiego kożuszka. W smaku również czuć lekką karmelowość, co w połączeniu z mocno grapefruitowo-żywiczną goryczką daje bardzo przyjemnie zbalansowane piwo. Średnie wysycenie dodatkowo poprawia pijalność, choć przy końcu goryczka zaczyna trochę zalegać i nieco męczy.

Ocena: 4,5/5

Zdecydowanie jedno z ciekawszych polskich AIPA. Odrobinę mu jeszcze do czołówki brakuje i można się do niektórych rzeczy przyczepić, ale pije się bardzo dobrze, więc nie przesadzajmy. Próbowałem, zdaje się, tylko dwóch różnych warek, a słyszałem, że z jakością niektórych jest różnie, natomiast do tego ciężko mi się już odnieść, bo moja była naprawdę niezła. Gdyby Czesław Dziełak nie zmiótł wszystkich Grand Prix z Ciechana, a Saint no More był jak w zeszłym roku Christmas Ale'em, byłby to chyba najsmaczniejszy AIPA wypuszczony spod ręki polskich piwowarów w 2013 roku (przynajmniej z tych, które dane mi było spróbować). I tak, wiem, że był już w 2012, ale nie miałem okazji wcześniej nigdzie dorwać.

Także z niecierpliwością czekam na weekendową premierę American Brown Ale'a duetu Birbantów. A jak wieść niesie, mają się też pokusić w przyszłości o dobrego pilsa za 3zł ;)

środa, 15 stycznia 2014

Książęce Burgundowe Trzy Słody z Kompanii Piwowarskiej

Książęce Burgundowe Trzy Słody
Piwo dolnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: Kompania Piwowarska
Ekstrakt 13%, alk. 5,6% obj.
Cena: gratis ;) normalnie około 3,40zł
Skład: woda, słody: jasny, karmelowy ciemny, karmelowy aromatyczny; chmiel, owoce dzikiej róży, drożdże

Jeszcze przed Świętami przyszedł do nas stylowy prezencik od Kompanii Piwowarskiej. Jak wszyscy blogerzy, również my kochamy gratisy :D Wszystko fajnie zapakowane, solidne pudło wyłożone satyną, a na niej Książęce Burgundowe Trzy Słody i do niego dedykowane szkło. Trzeba przyznać, wygląda książęco. Była jeszcze płytka z materiałami, ale czytnik mi ostatnio szwankuje, więc sobie darowałem.

Z Książęcej serii na razie najbardziej zasmakowało mi Jasne Ryżowe, od biedy ujdzie też Ciemne Łagodne, chociaż jak dla mnie jest za słodkie (przynajmniej butelkowe). Poprzedniego wariantu zimowego czyli Książęcego Korzennego nie piłem, bo takie przyprawy jak goździki czy cynamon do piwa są dla mnie karą same w sobie, więc staram się piw "świątecznych" unikać. Na Złote Pszeniczne i Czerwonego Lagera spuszczę zasłonę milczenia, chociaż znam ludzi którym smakują. Nadal nie mogę odżałować, że obecne Złote Pszeniczne zastąpiło Książęce Pszeniczne sprzed kilku lat, tamto było jak dla mnie jednym z lepszych hefe-wizenów w Polsce (ale może to kwestia kiepskiej pamięci).

Sam design całej serii Książęcego jest bardzo fajnie zrobiony, dobrze wydana kasa na rebranding ;) Do każdego piwa jest wypuszczane dedykowane szkło, też miło. Szkoda, że nie można łatwiej kupić np. zestawu 3-4 piw ze szkłem, byłby to niezły ukłon w stronę przeciętnego użytkownika. Burgundowe pod względem opakowania również trzyma poziom. Sam pomysł warzenia z dodatkiem dzikiej róży (i walenia wielkiego info na etykietę), to chyba jednak głównie chwyt marketingowy, niż coś dającego wyraźny efekt w gotowym piwie. I zastanawiam się kogo ma to zachęcać, moją babcię pijącą herbatkę z dzikiej róży?


































Po przelaniu do szklanki, piana niestety dość szybko się dziurawi, ale jej końcówka trzyma się dość dzielnie. Najfajniejszy w tym piwie jest kolor - ja akurat bardzo lubię piwa wpadające w czerwień, sam ostatnio rozpocząłem próby uwarzenia idealnego red ale. Nie jest to co prawda zgodny z zapowiedziami kolor burgundowy (co może sugerować powyższe zdjęcie). Może nawet lepiej, bo byłby on jakiś taki nienaturalny w piwie. Nie widać żadnych zmętnień, jest idealnie klarowne.

Zapach dość kiepski, oprócz lekko słodowo-karmelowych zapachów nic ciekawego się tam nie dzieje. W smaku jest już lepiej, jest nadal słód i karmel, jest bardzo lekka goryczka i cierpka owocowość. Czyli jednak coś z tej róży do piwa przechodzi. Po kilku głębszych łykach, cierpkość jednak lekko męczy, a i wysycenie jest zdecydowanie za wysokie. Natomiast jest to całkiem pijalne, żeby nie powiedzieć lekko wodniste, piwo. Za słodowo-koźlakowymi zapychaczami nie przepadam, więc jest ok.

Ocena: 3/5

Książęce Burgundowe Trzy Słody to przyzwoity koncerniak, który obok Książęcego Ryżowego jest w zasadzie najbardziej "jakimś" piwem z linii. Na pewno nie jest to piwo typowo zimowe, czyli pełne i rozgrzewające, natomiast to, że Kompania nie poszła ślepo za trendem świątecznym i nie dowaliła kolejnego ulepka z korzennymi przyprawami, liczę na pewno na plus. Burgundowe jest dobrą alternatywą w kompanijnych lokalach, jeżeli nie mają akurat Pilsnera Urquella. A za rok może by tak porter bałtycki w zimowej serii Książęcego?

I zastanawiam się jeszcze, czy tak świetnie się sprzedaje, czy tak mało go uwarzyli, bo ciężko je już gdziekolwiek dostać. Chyba, że to tak jak z kolekcjami zimowymi w sklepach z ciuchami - spróbujcie na początku lutego kupić jakąś zimową czapkę.

czwartek, 9 stycznia 2014

Browar Permon czyli pipy, papy i nepalscy tragarze

Piwami z browaru Permon raczyłem się już jakiś czas. Natomiast jakoś nigdy nie było czasu żeby się do piw ustosunkować, a to zapomniałem zdjęć zrobić, a to było coś ciekawszego na tapecie. Ostatnio przyjechała do Piwosza nowa dostawa Permona (Black I.P.A. i P.A.P.A.), więc w końcu postanowiliśmy się zebrać i ogarnąć materiały.

Sam browar powstał w 2006 w małej miejscowości niedaleko Sokolova w zachodniej części Czech. Piwa z browaru zaczęły zbierać dobre opinie, sprzedaż też zaczęła rosnąć - browar, by nadążyć z produkcją przeniósł się więc do zajmowanych obecnie lokalizacji w samym Sokolovie i zaczął warzyć na zmodernizowanym sprzęcie. Obecnie oprócz standardowych propozycji dla czeskich browarów czyli pilsów czy tmavych, eksportowo browar warzy sporą ilość piw górnej fermentacji. I z uwagi na ich dostępność w Polsce, nimi właśnie się zajęliśmy.

(źródło: panoramio.com)


Trzeba przyznać, że design etykiet stoi na wysokim poziomie. Projekty wyróżniają się na tle innych czeskich browarów. Etykieta nie wygląda jak wydrukowana na atramentówce w biurze, a same ilustracje dobitnie sugerują co jest w środku. Do tego wszystko dość czytelnie opisane, tyle, że odrobinę z bykami (wtf is wather?). Mamy też podpis piwowara, którym jest Jan Rada, co zawsze jest miłym akcentem na "nieprzemysłowym" piwie (podpis, nie to że Jan Rada jest piwowarem).

A jak zawartość butelek z Sokolova?

Permon India Pale Ale
Ekstrakt 14%, alk. 5,7% obj.
Cena: 9zł + 0,50zł kaucja (piwosz-sklep.pl)

Pierwsze P.I.P.A. jakie w życiu piłem ;) Niestety "P" z przodu oznacza "Permon", a nie "Polish". Na etykiecie mamy żołnierza Imperium Brytyjskiego w charakterystycznym red coat'cie i trójkątnej czapce ('The British are coming!'). Ma to najwyraźniej sugerować, że piwo będzie w stylu wybitnie wyspiarskim.

Pachnie mało wyraźnie, ale na pierwszym planie mamy lekką ciasteczkowość i żywiczno-tytoniowy angielski chmiel z lekkimi cytrusami. Piwo jest ciemno-bursztynowe, ze białą średnio-obfitą pianą. Ta trzyma się lepiej niż na przeciętnym angielskim IPA. W smaku jest dość solidna podbudowa ze słodów i wyraźna, ale trawiasta i dość zalegająca goryczka. Trochę za słodkie jak dla mnie, ale poprawne, dość pijalne, tyle że szału nie ma.
Ocena: 3,5/5


Black India Pale Ale
Ekstrakt 13%, alk. 5,7% obj.
Cena: 9,30zł + 0,50zł kaucja (piwosz-sklep.pl)

Black IPA cieszą się w Polsce dużą rzeszą fanów, więc udało mi się dorwać jedną z ostatnich sztuk w sklepie (a i tak musiałem sobie zarezerwować). Z etykietą Permon trochę poszedł na łatwiznę - jest to czarna wersja P.I.P.A. Z drugiej strony może sugerować, że piwo jest dość podobne, tylko różniące się kolorem.

I faktycznie, w zapachu mamy dość podobne nuty żywiczne, odrobinę więcej cytrusów i bardzo lekką paloność z ciemnych słodów. Kolor jest bardzo ciemny, ale piwo jest dość przejrzyste. Smakuje znów dosyć słodko, mało jest akcentów kawowych i palonych, mamy za to cytrusową goryczkę i mniej zalegający trawiasty finisz. Jest nieco lepiej.
Ocena: 3,75/5


Sherpa India Pale Ale
Ekstrakt 16%, alk. 7,5% obj.
Cena: 9zł + 0,50zł kaucja (Piwne Rozmaitości)

India Pale Ale to piwo historycznie wożone statkami do, tu nie ma niespodzianki, Indii. Sherpa, czyli "człowiek ze wschodu" Nepalu może nie bezpośrednio, ale jednak kojarzy się z panoszeniem się Brytyjczyków we wschodnich koloniach. A że Sherpowie bardzo chętnie są w Himalajach wykorzystywani jako tragarze, muszą być to mocne chłopy (co zresztą widać na etykiecie). I tak samo jest z Sherpa India Pale Ale - 7,5% to już solidny woltaż.

Pachnie bardzo kwiatowo, jest co prawda trochę słodowości i owoców, ale dziwna "bzowość" w Sherpie dominuje. Piana trzyma się nieźle, kolor to coś pomiędzy P.I.P.A i B.I.P.A. W smaku pełne z wyraźną ale nie aż tak zalegającą goryczką, do tego lekki grapefruit. Niezłe, ale znowu mnie nie powaliło (chyba żeby wypić 3, ale to inny rodzaj powalania).
Ocena: 3,75/5


Permon American Pale Ale
Ekstrakt 12%, alk. 5% obj.
Cena: 8,70zł + 0,50zł kaucja (piwosz-sklep.pl)

Permon postanowił postawić też na amerykańską wersję pale ale'a. Na etykiecie jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Stanów, czyli statua podarowana przez Francuzów.

I na etykiecie amerykańskość tego piwa w dużej mierze się kończy. Zamiast wyraźnych nut amerykańskich chmieli, czyli cytrusów, owoców tropikalnych i żywicy, mamy kwiaty posmarowane czeskim masłem. Smakowo nie jest może i złe, lekkie, pijalne, ze zbalansowaną goryczką, ale nie będę przecież piwa pił z zatkanym nosem. Masło psuje tutaj całą przyjemność z picia. Wypijalne, ale nie polecam. Ktoś za P.A.P.A powinien dostać zdecydowanie w papę.
Ocena: 2,5/5


Piwa z browaru Permon są niestety bardzo nierówne. I nie chodzi tutaj nawet o porównanie między poszczególnymi piwami. Niezłe P.I.P.A. również mają gorsze warki (jedna z pitych warek, też dość mocno się im przemaśliła), a ostatnia P.A.P.A. to już jawna kpina. Ale patrząc na takich tuzów jak Nomad czy Kocour, a na naszym podwórku ostatnio i Pinta z AleBrowarem, to każdemu zdarzają się wpadki. Natomiast z tego co wiem, warzą w dużej części na słodzi pilzneńskim, więc masło może się zdarzać dość często. Polecamy zatem sprawdzić sobie z jedno czy dwa, jeżeli już, to przede wszystkim Sherpę albo Black IPA - tam masła dodają chyba najmniej.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Warsztaty Piwowarskie w Łodzi - relacja

Wczoraj w Piwotece odbyły się warsztaty piwowarskie, który poprowadził Piotr Misiewicz (certyfikowany sędzia PSPD i piwowar domowy z kilkuletnim stażem). Spotkanie zaczęło się jeszcze przed południem i w skrócie polegało na przygotowaniu brzeczki pod jeden rodzaj piwa (dry stout).

Mimo iż cały proces trwał ponad 6 godzin, to spotkanie bynajmniej się nie dłużyło. Piotr właściwie cały czas opowiadał o poszczególnych etapach warzenia piwa zarówno w zakresie podstaw, jak i bardziej zaawansowanych rzeczy. Poziom był więc dopasowany i do osób, które dopiero planują swoją pierwszą warkę, i do doświadczonych wyjadaczy słodu. Spotkanie umilały też zamawiane piwka (tu szczególnie zachęcam do spróbowania RISa z Brew Doga, chociaż po jednym rauchbocku i jednym RISie ciężko było już połapać się w zawiłościach substancji chemicznych, o których mówił Piotr).

Warsztaty cieszyły się dosyć dużym powodzeniem. Według naszych obliczeń (a wierzcie, były to obliczenia oparte na skomplikowanych wzorach wspomaganych RISem) w spotkaniu uczestniczyło około 40 osób.

Warto też wspomnieć, że w jednej z przerw podrzuciliśmy Piotrowi pierwsze uwarzone przez nas piwo ze słodu (Hefeweizen). O dziwo, nie wylał zawartości szklanki po jednym łyku, a wręcz przeciwnie, zauważył tylko dwie pomniejsze wady (bardziej solidne napowietrzenie brzeczki przed zadaniem drożdży i dłuższe leżakowanie piwa w butelkach - przynajmniej z miesiąc).

Piotr przy swoim "podium"
Uczestnicy otrzymali materiały informacyjne opisujące poszczególne etapy warzenia piwa.

Każdy mógł podejść i z bliska pooglądać zacier, filtrowanie i brzeczkę.


Filtrowanie zacieru
Uczestnicy mogli też powąchać, a nawet przekąsić różne składniki piwa

piątek, 3 stycznia 2014

Polskie IPA | receptura piwa domowego

Czas na kolejne piwo uwarzone w domu. Tym razem jest to Polskie IPA z Piwoszarni.

Słody:
- słód Pale Ale Strzegom - 5,5 kg
- słód karmelowy - 0,5 kg

Zacieranie:
- przerwa białkowa (ok 52 st C) - 15 min
- przerwa maltozowa (63-65 st C) - 25 min
- przerwa dekstrynująca (72 - 73 st C) - 30 min

Po przefiltrowaniu gęstość była na poziomie 12 stopni Blg.

Chmielenie:
Gotowane 60 minut:
- po 10 minutach 35 g Marynki
- po 30 minutach 35 g Sybilli
- po 50 minutach 35 g chmielu Lubelskiego oraz 20 g świeżej trawy cytrynowej
Chmiele były w szyszkach.

Ekstrakt po chmieleniu: około 14 stopni Blg. Obliczone IBU: ok 50.

Fermentacja:
Start przy 28 stopniach Celsjusza. Później: 20-22 stopnie przez 10 dni. Do fermentora dosypałem 15 g Sybilli i 15 gram Lubelskiego.

Butelkowanie przy użyciu około 120 g glukozy na 22 litry piwa. Glukozę rozpuściłem we wrzątku i w tej formie wlewałem do butelek.
Według przepisu piwo powinno być zlane na fermentację cichą, jednak z tego zrezygnowałem z uwagi na tymczasowy brak drugiego fermentora.

 
Efekt:
Polskie IPA w tej formie wyszła dosyć porządna, chociaż trochę zbyt gorzka na taką podbudowę słodową.

Piana nawet gęsta, dosyć szybko opada, ale pozostaje kożuszek. Zapach mocno aromatyczny. Czuć solidny chmiel.

W smaku też dominują chmiele. Zarówno te aromatyczne, jak i goryczkowe. Piwo jest mocno gorzkie, jak wspomniałem wcześniej - lekko za gorzkie jak na ten ekstrakt. Pod tym względem w smaku przypomina Pilsner Urquella. Goryczka zdecydowanie zalega i trzeba odczekać przynajmniej minutę przed kolejnym świeżym łykiem. Po kolejnych łykach kubki smakowe przyzwyczajają się do alfakwasów i piwo jest bardziej pijalne.

Generalnie spoko, chociaż chyba mam już dosyć mocno chmielonych piw. Następne będzie grodziskie.

Przy piwku: Descent - Journeys in the Dark Second Edition

Przedstawiamy kolejną grę planszową, którą katujemy przy piwku - Descent - Journeys in the Dark.

Descent przeznaczony jest dla 2-5 graczy. My graliśmy w czwórkę i jest to chyba najlepsza opcja. Przy piątce byłoby za dużo bałaganu i czekania na swoją kolejkę. Gracze dzielą się na bohaterów i jednego Overlorda (muahahaha), czyli odpowiednik RPGowego Mistrza Gry. Bohaterowie przemierzają coraz to nowe labirynty plansz, by w końcu zmierzyć się z władcą podziemia. Z kolei Overlord ma im w tym oczywiście przeszkodzić.

Mechanika gry

Kampania podzielona jest na questy. Każdy quest trwa od 1 do 3-4 godzin (w zależności od czasu zastanawiania się nad kolejnymi ruchami, który jest wprost proporcjonalny do ilości wypitych piw). Aby skończyć grę, musimy przejść 9 questów (w tym jeden krótszy na start i finał na koniec gry). Dzięki podziałowi na przygody, przy każdym spotkaniu można rozegrać jeden quest, po czym gra jest pakowana do pudełka i czeka na kolejne spotkanie.

Mapa kampanii z wszystkimi questami (źródło: fantasyflightgames.com)


W Descencie questy rozgrywane są na planszach składanych z mniejszych elementów. Plansza podzielona jest na kwadratowe pola, po których poruszają się bohaterowie i przebrzydłe potwory. Oprócz postaci na planszy występują też drzwi, skrzynki ze skarbami i inne elementy specjalne.

Plansze podzielone są na pola, które mogą być zajmowane przez postacie (mają  one określoną ilość ruchów na turę). (źródło: fantasyflightgames.com)
Walki między postaciami rozstrzygane są przy użyciu zestawu specjalnych kostek (są to tradycyjne K6tki jednak z unikalnymi symbolami zamiast oczek). Oprócz samych obrażeń liczą się też umiejętności specjalne postaci (do wykorzystania, jeżeli na kostkach pojawią się odpowiednie symbole). Postacie mają też do dyspozycji ekwipunek oraz specjalne umiejętności zależne od wybranej klasy bohatera.

Potwory też potrafią otwierać drzwi ;)


Postacie i potwory

Bohaterowie na początku kampanii wybierają swoje postacie. Do wyboru mają 20 kart podzielonych na 4 klasy i 8 podklas. Klasy te są dosyć standardowe - znane z innych światów fantasy (czarodzieje, berserkerzy, druidzi i inne fantastyczne barachło). Każda postać ma swoje cechy specjalne, umiejętności startowe i ekwipunek. Po wykonywaniu questów postacie otrzymują punkty doświadczenia, które mogą wydawać na rozbudowę umiejętności (takich jak młynek atakujący wszystkich wrogów dookoła, czy wydłużenie zasięgu strzału z łuku). Postacie mogą też dokonywać zakupów nowych przedmiotów w sklepie.

Zombie czyhające na biednych bohaterów. Figurki są solidne i wykonane dokładnie, chociaż niepomalowane.


Overlord natomiast ma do dyspozycji niezliczone rzesze potworów określone dla każdej przygody. Są tu ogromne pająki, przygniłe zombiaki, smoki, wilki (moje ulubione ;]) i wiele innych. Oprócz potworów władca podziemi otacza się też porucznikami, którzy mają swoje wyjątkowe zdolności i są związane z fabułą poszczególnych questów.

Tak, to wszystko mieści się w pudełku (źródło: boardgamegeek.com)


Nasze wrażenia

Descent - Journeys in the Dark jest grą wykonaną profesjonalnie i solidnie. Nie dziwi to, wydana jest przez Fantasy Flight Games, a oni na jakości nie oszczędzają. Pudełko jest wypchane do granic możliwości, więc trzeba spakować wszystko z głową, nie da się tak po prostu elementów gry wrzucić do pudełka. Plansze są różnorodne i klimatyczne. Figurki wyglądają jak żywe (za wyjątkiem zombiaków, które wyglądają oczywiście na nieżywe). Postacie bohaterów odpowiadają ich cechom. To samo dotyczy wszystkich kart i żetonów. Jedyne do czego można się tu przyczepić to cena gry (ponad 200 zł) oraz brak figurek poruczników Overlorda (zamiast nich mamy zwykłe żetony), czyli bohaterów specjalnych złej strony. Natomiast Ci są do zakupienia każdy w osobnym rozszerzeniu - umiejętne wyciąganie funduszy FFG również ma opanowane do perfekcji.

Na uwagę zasługuje też sam pomysł rozgrywki. Po pierwsze, gra w dużej mierze polega na planowaniu taktyki kolejnych posunięć nie tylko na ten ruch, ale też i na kilka ruchów w przód. Do tego dochodzą elementy RPG, czyli możliwości stopniowej rozbudowy umiejętności bohaterów i czarów Overlorda. Gracze mają wybór w co warto inwestować, tak aby dopasować rozgrywkę do ich taktyki.

Starcie z wyjątkowo paskudnym monstrum
No i wreszcie mamy tu podział kampanii na niedługie questy. Dzięki temu nie ma ryzyka, że spotkanie przedłuży się i trzeba będzie siedzieć do późnej nocy (jak przy Magii i Mieczu). A jednocześnie gracze chętnie wracają do kolejnych questów, które są kontynuacją jednej kampanii.

Modułowość gry powoduje również, że oprócz wielu oficjalnych dodatków do gry, istnieje możliwość tworzenia swoich własnych scenariuszy. Na stronie producenta jest dostępne bardzo rozbudowane, intuicyjne i funkcjonalne narzędzie do planowania pojedynczych misji, a nawet całych minikampanii.

Ponadto, w grze mamy dosyć dobre połączenie losowości z wpływem podejmowanych decyzji. Często zdarza się, że uderzenie nie trafia w cel, więc warto mieć zaplanowane rozwiązania awaryjne. Losowość ta w połączeniu z konstrukcją niektórych kampanii może wywoływać sporą frustrację wśród graczy. Czasem będzie wydawać się, że gra jest niezrównoważona (zarówno w stronę Overlorda, jak i bohaterów). Ale z drugiej strony, te wychylające się szale szans są tak zbalansowane, że patrząc na całą kampanię widać będzie pewną równowagę.

Ogólnie rzecz biorąc, gra ciekawie łączy elementy rozgrywki przygodowej, planowania i taktyki oraz cech wspólnych dla gier RPG (np. rozwój postaci). Jest warta swoich pieniędzy i zdecydowanie ją polecamy.

czwartek, 2 stycznia 2014

Château z Browaru Artezan

Château
Piwo w stylu Flanders Red Ale, dojrzewające w dębowych beczkach po winie Bordeaux, niepasteryzowane
Producent: Browar Artezan
Ekstrakt 17%, alk. 7% obj.
Cena: 26zł (Piwne Rozmaitości)
Warka: 2/2013

Nie jestem osobą, która biję pokłony przed kunsztem piwowarów z kraju, który dał nam tak genialny wynalazek jak frytki. Zdarzają się co prawda piwa z belgijskimi akcentami, które mi podejdą (jak np. Raging Bitch, Duvel czy różne wity srity), ale Belgia wymarzonym kierunkiem piwnych podróży dla mnie nie jest. A już w szczególności piwa na dzikich drożdżach nie są moim konikiem. Raz zamówiłem 100% lambika w Piwotece Narodowej i jestem im niesamowicie wdzięczny, że była tylko wersja 0,3l. Tutaj trzeba wspomnieć, że po pierwszym łyku prawie wyskoczyłem z kapci, lecz zdecydowanie nie z zachwytu ;)

Jeżeli chodzi o alkohole, to nie przepadam też niestety za winem. Niestety, bo wino ma świetny PR, jest bardzo "Ą i Ę", nadaje się do wykwintnych posiłków i ogólnie nawet nad sikaczem za kilkanaście złotych "znawcy" dobrych manier i etykiety będą się rozpływać. Druga sprawa, że wybitne wina osiągają czasami poziom cenowy niezłego samochodu, więc przeciętny zjadacz chleba nigdy ich nie spróbuje. Tak wiem, jest wiele znakomitych i niedrogich win, ale mnie po prostu ten trunek nie przekonuje. Wątrobę ma się tylko jedną, po co więc katować ją alkoholem, który nam nie smakuje. Może kiedyś się to zmieni, smaków człowiek uczy się całe życie.

Sour ale'a leżakowanego w beczkach po winie powinienem zatem omijać szerokim łukiem. Ale że czasem kupuję piwa z czystej ciekawości (tak było z lambikiem), a i naszemu blogowi przyda się nieco Ą i Ę, postanowiłem w Château z Artezana zainwestować. I to dosłownie, bo tanio nie jest. Sama butelka prezentuje się już zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku i choć piwo nie jest już numerowane, to nareszcie etykieta nie wygląda na drukowaną na atramentówce w biurze browaru. A minimalistyczny i mocno "winny" charakter projektu zdecydowanie do tego trunku pasują.


































Po nalaniu formuje się bardzo niska, ale drobna piana, która redukuje w zasadzie do zera. Kolor jest ciemno-rubinowy z lekkim zmętnieniem. W zapachu zdecydowane nuty winne, dopiero po solidnym ogrzaniu czuć bardzo lekką słodowość. Smak jest zdominowany przez owocową kwaśność i lekko ściągającą winną wytrawność. Z piwnych smaków w Château niestety pozostało niewiele. Całość przypomina nieco lekko odgazowane wytrawne wino musujące. Trzeba za to przyznać, że jest dość pijalne i nie męczy.

Ocena: 3,5/5

Mam bardzo dobrą nauczkę, że ani sour ale, ani piwa leżakowane w beczkach po winie, nie są na razie dla mnie. Château ma na pewno bardzo wyrazisty charakter, tego mu odmówić nie można. Jeżeli lubicie lambiki czy wytrawne czerwone wina, to powinniście spróbować. Jest szansa, że Was zachwyci. Jeśli natomiast jesteście przeciętnym hopheadem, który najchętniej dodawałby chmiel nawet do sernika czy lodów czekoladowych, to polecam kasę zaoszczędzoną na Château wydać na coś innego. Ewentualnie zbunkrować gdzieś w piwniczce i za kilka lat dać w prezencie komuś kto je doceni, albo po prostu spieniężyć. Chociaż kto wie, może w przyszłości sam się będę nad podobnymi piwami rozpływał w zachwycie.

Szkoda, że RIS, który leżakował w beczkach po whisky poszedł w kanał, byłby to na pewno coś bardziej z mojej bajki. Patrząc na Dziadka Mroza, którego przecież warzył Artezan, mogło wyjść z tego na prawdę niesamowite piwo.

 
Blog jest wyłącznie dla osób pełnoletnich. Czy masz skończone 18 lat?

TAK NIE
Oceń blog