wtorek, 31 grudnia 2013

Przy piwku: Sposoby na posylwestrowego kaca

Gdy budzicie się rano (o godzinie 14:00), łeb pęka jak by niebo zwaliło Wam się na głowę, a w ustach macie suszę jak w kraju trzeciego świata, to prawdopodobnie jest pierwszy stycznia, czyli Międzynarodowy Dzień Kaca (niektórzy nazywają go również Nowym Rokiem). Oczywiście każdemu może się zdarzyć, że zachowa zdrowy rozsądek i umiarkowanie w piciu, natomiast duża część populacji zdradzać będzie jutro symptomy Syndromu Dnia Poprzedniego.

Bez paniki da się tego uniknąć. Poniżej prezentujemy kilka sprawdzonych na własnej skórze sposobów na Katzenjammer, czyli co zrobić, żeby nie wyglądać jutro tak:



Lepiej zapobiegać niż leczyć

Czasami wyjścia na piwo z tragicznymi skutkami nie da się przewidzieć, ale Sylwester jest z definicji wpisany do kalendarza, więc o ile nie zapomnieliście o nim, dość łatwo nie dać się zaskoczyć. Także żeby nie było, że nie wiedziałem, nie zdążyłem się przygotować, ta impreza totalnie mnie zaskoczyła - oprócz kreacji na wieczór, warto jednak zabezpieczyć swój system trawienny (i nie tylko) przed większe niż zwykle obciążeniem.

Pie***lę, nie piję 

Ta rewolucyjna koncepcja jest najskuteczniejszym sposobem na brak kaca :) Natomiast niekorzystnie wpływa na ilość alkoholu we krwi podczas imprezy. Nieźle się sprawdza również umiar w konsumpcji napojów wyskokowych, natomiast tutaj konieczny jest wysoki współczynnik Siły Woli (lub wysokie Cechy Przywódcze lub umiejętność Broń Specjalna - Wałek u Waszej drugiej połowy). Możecie też spróbować taktyki "przyjechałem samochodem" i wzięcia piwa bezalkoholowego, może nikt nie zauważy, w końcu z daleka przypomina zwykłego lagera ;)

Przezorny zawsze ubezpieczony

Solidny i tłusty posiłek (tłuszcz opóźnia wchłanianie alkoholu) i zagryzanie odpowiednim żarciem podczas konsumpcji. Wypełniajcie żołądek i resztę przewodu pokarmowego czymś bez procentów i mającym jakieś sensowne wartości odżywcze, a rano poczujecie się na pewno korzystniej, niż jeżeli całą noc będziecie zagryzać czystą chipsami.

Należy również unikać popijania alkoholu napojami gazowanymi i energetykami - przyspieszają one wchłanianie promili, poza tym są samą chemią. Lepsze będą soki 100% (chociaż w większości przypadków to także bomby cukrowe), a jeżeli macie pod ręką wyciskarkę do soku lub sokowirówkę, to domowa produkcja - mnie po samej żubrówce ze świeżym jabłkowym nigdy jeszcze głowa nie bolała.

Jeżeli jesteście w stanie, to przed snem należy wypić szklankę wody mineralnej, lub wody z cytryną i z miodem. Może być w zasadzie dowolny bezalkoholowy napitek.

Nie bądź popielniczką

Kace po licealnych imprezach skutecznie oduczyły mnie palenia przy alkoholu (do tej pory nie palę). Nie daj się namówić na shishę lub sylwestrowe cygaro (nawet jeżeli jest zwijane na udach najbardziej gorących Kubanek). Unikanie zadymionych pomieszczeń również jest wskazane. Nie ma nic gorszego niż obudzić się rano i poczuć wczorajszy dym tytoniowy.

Dzień po, czyli ja już więcej nie piję

Tak, jasne. A wszyscy blogerzy piwni przestaną pisać recenzje piw ;) Zdarzało Ci się na pewno kiedyś przyznać do takiej głupoty, ale spokojnie. Jeżeli już pęka Ci głowa, papuga w drugim pokoju tupie jak podkuty koń na bruku, a piękne promienie słońca wypalają ci mózg przez gałki oczne, również jest jeszcze ratunek.

Woda mineralna

Najprostsze metody są najskuteczniejsze. Alkohol blokuje wazopresynę, czyli hormon odpowiedzialny za zagęszczanie z moczu, więc kac, w dużej mierze jest spowodowany odwodnieniem organizmu. Można się pompować wypraną z minerałów wodą źródlaną, ale to na dobrą sprawę kranówa. Mnie nie przechodzi na kacu przez gardło. Świetnie natomiast sprawdzają się wody w stylu Vytautas lub Krystynka z Ciechocinka. Jesteś odwodniony, masz wypłukane minerały, więc im więcej dostarczysz ich do organizmu tym lepiej.


Solidne śniadanie (na obiad lub kolację)

Przez solidne rozumiem lekkostrawne i pożywne. Chodzi o to, żeby dostarczyć potrzebnych składników, energii i przyspieszyć rozkładanie alkoholu. Ja osobiście przyjmuję jajecznicę z ostrą kiełbasą, cebulą, pomidorem i marynowanymi papryczkami jalapeno. Nie pogardzę też flaczkami na ostro, barszczykiem czerwonym, rosołem, albo lekką sałatką. Rewelacyjne są wszelkiego rodzaju kiszonki. Pamiętajcie, że macie prawdopodobnie podrażniony żołądek, więc nie obżerajcie się, bo może się to skończyć źle.

Bomby mineralno-witaminowe

Popularną metodą jest stosowanie wszelkich rozpuszczalnych witamin, vitamin-shotów, izotoników czy energetyków. Ale w 99% to czysta chemia z dużą ilością cukru. Nie mówię, że czasami nie stosuję, ale staram się unikać. Zdecydowanie zdrowsze będą naturalne sposoby. Polecam przede wszystkim... wodę spod ogórków kiszonych - może nie smakuje, ale działa.

Bardziej wrażliwi na wrażenia smakowe mogą zastosować mieszankę 1:1 soku pomidorowego z ananasowym doprawioną tabasco i sosem Worchestershire. Pomidory zawierają potas, sok ananasowy enzymy pomagające rozkładać alkohol i cukry dające zastrzyk energii, a tabasco i sos przyspieszają metabolizm i ułatwiają trawienie.

Dla prawdziwych hardcore'owców zalecam świeżo wyciskane soki warzywne. Jakiś czas temu zakupiłem wyciskarkę do soków, więc pojawiły się takie dziwne rzeczy w moim menu jak sok z buraków, kapusty, pietruszki, imbiru czy trawy pszenicznej. Można taki mix warzyw i owoców wycisnąć sobie przed imprezą, schować do lodówki, a rano wypić dostarczając organizmowi łatwo przyswajalnych mikro i makro elementów. Dla bardziej zainteresowanych tematem polecam w szczególności serwis Juicing For Health.


Zielona herbata

Jeżeli nie możecie przełknąć wody ani soków spróbujcie zieloną (lub białą w ostateczności czerwoną lub czarną) herbatę. Nawodnicie organizm, dostarczycie teiny, która was pobudzi i nieco przeciwutleniaczy. Najlepsze będą odmiany delikatne w smaku i należy pamiętać, żeby nie zalewać jej wrzątkiem oraz nie parzyć zbyt długo, bo będzie gorzka. Można również zastosować kawę (jeżeli ktoś na co dzień pije), chociaż działa bardziej gwałtownie.

Na kaca najlepsza jest praca

Ludowe porzekadła mają racje. Jeżeli macie taką możliwość poruszajcie się. Wyciskanie sztangi czy robienia bica w taki dzień jest raczej samobójstwem, ale jakiś rowerek albo bieżnia powinna spokojnie wystarczyć. Wysiłek przyspieszy przemianę materii i spowoduje szybszy rozkład alkoholu. Z potem wydalicie również szkodliwe substancje pozostałe po rozkładzie alkoholu. Mniej zabójczą metodą będzie na pewno wizyta w saunie - przegrzanie spowoduje wzmożone pocenie, a nie musicie ruszać obolałymi z braku potasu członkami.

Odroczenie wyroku

Niezalecana ze względów zdrowotnych, ale czasami przydatna metoda. Możecie walnąć klina. Niektórzy stosują shota czystej, ale biorąc pod uwagę, że patrzenie na alkohol wzbudza w dzień po największy wstręt, jest to sposób dość drastyczny. Chłodne piwo będzie bardziej wskazane, im mniej alkoholowe tym lepiej. Dobrze, żeby nie było zbyt wyraziste w smaku, dobre będą sesyjne angielskie bittery, a z lokalnego poletka Grodziskie lub Lwówek Belg. Tylko trzeba bardzo uważać, ten alkohol organizm też będzie musiał rozłożyć.

Najważniejszy jest umiar 

Wszystko jest dla ludzi, ale jak mawia klasyk "pić to trza umić". Powyższy materiał nie ma zamiaru zachęcać do rycia bani w Sylwestrową noc. Czasami jednak w przypływie noworocznych emocji i mieszania innych trunków z szampanem, wychodzi inaczej niż założyliśmy. I pierwszego stycznia prosimy wyłącznie, żeby ktoś nas dobił. Także mamy nadzieję, że jeżeli przesadzicie, to uda nam się trochę pomóc w złagodzeniu kary za występki.

Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku! Pijcie z umiarem i do zobaczenia w 2014 ;)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Contessa z Birra Amiata

Contessa
Piwo w stylu American Pale Ale (a w zasadzie American India Pale Ale), górnej fermentacji, niepasteryzowane, niefiltrowane, chmielone na zimno, refermentowane w butelce
Producent: Birra Amiata
Ekstraktu nie podano, alk. 7,2% obj., IBU: 45
Cena: 17,40zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, słód jęczmienny, pszenica, chmiele: Chinook (na goryczkę i na zimno), Cascade (45 minuta i na zimno), Amarillo (60 minuta i na zimno); drożdże
Warka: 492 (21/07/2014)

Z włoskimi browarami nie miałem jeszcze specjalnie do czynienia. Jeżeli nie liczyć Revelation Cat'a. Właściwie ma on tylko włoskiego piwowara, bo warzą w Anglii. Zatem w kwestii piwa Włochy kojarzą mi się głownie jako dodatek w postaci pizzy albo makaronu ;)

Browar Birra Amiata został założony w 2006 i znajduje się na malowniczym zboczu wygasłego wulkanu Mount Amiata. Natomiast urocza hrabina z etykiety Contessy to Gherarda Aldobrandeschi, hrabina Cana. Jak można dać córce na imię Gherarda pozostaje dla mnie niepojęte, ale poza imieniem było chyba z nią wszystko w porządku. A nawet lepiej niż przeciętnie, bo jak chce jedna z Toskańskich legend, Adalberto, Pan na Chiusi, zakochał się w dziewczynie bez pamięci. Umawiał się więc z Gherardą (?!) po kryjomu w blasku księżyca, na widniejącej na etykiecie stylowej łączce, gdzie głęboko wpatrywali się sobie w narządy wzroku. Krewni dziewczyny nie byli niestety karmieni kilogramami komedii romantycznych (kina jeszcze nie wynaleziono), więc dość zdroworozsądkowo postanowili ją wydać za Orsino, Hrabiego Pitigliano, żeby umocnić pozycję swojego rodu i jego bogactwo. I jak to w pięknych i smutnych romansidłach bywa, bohaterowie nie żyli długo i szczęśliwie. Gherarda po ślubie załamała się, a jej luby pojechał prać niewiernych w Ziemi Świętej, gdzie oczywiście chwalebnie poległ. Tak to jest jak się nie myśli podczas walki o niewiernych, z którymi się walczy, tylko o hrabinach.

Trzeba przyznać, ckliwa historia zawsze dobrze się sprzedaje. Piwo chyba też nieźle, bo w 2010 roku browar rozszerzył swoje moce produkcyjne i dzięki temu również my w Polsce możemy cieszyć się piwem z Birra Amiata. Oprócz tradycyjnych składników, browar dodaje do piw również nietypowe regionalne składniki jak np. kasztany z okolicznych sadów, miód czy lokalnie uprawiany szafran. Ciekawostką jest również to, że wszystkie piwa, które wypuszczają są refermentowane w butelkach.

W szkle Contessa prezentuje się znakomicie, nie ma się więc co dziwić Adalberto. Ma piękny złoto-pomarańczowy kolor i obfitą pianę z drobnym pęcherzykiem, która piękną koronką oblepia szkło. Zapach jest zniewalający - delikatna słodowość, nuty owoców tropikalnych i cytrusów, a w tle lekka żywica.

Smak oddaje bardzo dobrze usposobienie bohaterki legendy - piwo jest delikatne i ułożone jak dobrze wychowana średniowieczna hrabina. I jest to oczywiście bardzo duży plus. Podbudowa ze słodów jest odpowiednia, goryczka bardzo świeża i owocowa, w żaden sposób nie przegięta. Jak na ponad 7% jest obłędnie pijalne, alkoholu nie czuć w ogóle, można by wychylić je na raz. Na szczęście siedzenie z nosem w szkle i podziwianie zapachu, skutecznie powstrzymuje przed tym barbarzyńskim czynem.

Ocena: 4,75/5

Wyborne piwo, możecie brać w ciemno, bo zdecydowanie jest tego warte. Aromat jest znakomity, najwyraźniej refermentacja wyraźnie temu piwu służy (a stała już jakiś czas u mnie w lodówce, zanim się za nią zabrałem). Niesamowicie pijalne dlatego żałuję, że nie wziąłem wersji 0,75l. Następnym razem niewątpliwie naprawię to niedopatrzenie. Także jeżeli chcecie się Contessy napić, musicie znaleźć ją przede mną, bo nie ręczę, że coś w sklepie zostanie. 

A jeżeli wasza druga połowa znowu wspomni o tym, jak bardzo nieromantycznym trunkiem jest piwo (cholerne lobby winiarzy i ich PR!), to również polecam sprzedanie historyjki o Gherardzie i Adalberto ;)

piątek, 27 grudnia 2013

Spruce Juice - piwo domowe z wymiany

W sklepie Piwosz na Retkini (w Łodzi) każdy kto warzy piwo w domu może wymienić butelki ze swoim browarem na piwa innych piwowarów zostawione tam wcześniej. Inicjatywa ciekawa i warta wspierania dlatego postanowiliśmy zacząć opisywać na blogu inne piwa uwarzone w domu.

Dziś pierwsze piwo nazwane Spruce Juce (świerkowy sok). Niestety na etykiecie zabrakło informacji o "producencie".

Jest to piwo w stylu American Pale Ale, chmielone Cascade'm.
Alk: 5%
Ekstrakt: 12%
W składzie znalazły się też młode pędy świerkowe.

Spruce Juice ma barwę bursztynową, nieprzezroczystą - charakterystycznie mętną (charakterystycznie dla piw domowych). Piana obfita, ale z grubych pęcherzyków, które dosyć szybko pękają do zera.

W zapachu czuć głównie Cascade'a. Tuż po przelaniu mignęła mi nuta świerkowa, wyczuwalna też po wymieszaniu piwa zakrytego ręką.

W smaku nawet dosyć treściwe jak na średni poziom ekstraktu. Mocno dochmielone - zarówno na goryczkę, jak i na aromat. Goryczka nawet chyba ciut za duża. Wydaje mi się, że nie jest wystarczająco zbalansowana ekstraktem. Być może też goryczki dodaje żywica z pędów świerkowych (o ile w młodych pędach jest żywica - nie wiem). Po kilku łykach piwo robi się ciężkawe.

Ale ogólne wrażenie pozytywne.

sobota, 21 grudnia 2013

Hefeweizen - pierwsze domowe piwo z zacieraniem [warka J6]

Kilka tygodni temu pisaliśmy o warzeniu domowego piwa z zacieraniem słodu. Teraz czas na rezultaty. Podsumowując, wyszło jako tako, ale najpierw szczegóły techniczne:

Warzony był Hefeweizen z ześrutowanymi słodami:
- pszenicznym Weyermann: 2,5 kg
- pilzneńskim Weyermann: 1,6 kg
- Carahell: 0,2 kg
z chmielem aromatycznym Spalt Select: 30 g i fermentowanym przez drożdże WB-06 11,5 g.

Zacieranie wyglądało następująco:
- przerwa ferulikowa (45-47 st C) - 13 minut
- przerwa białkowa (53-55 st C) - 15 min
- przerwa maltozowa (62-64 st C) - 32 min
- przerwa dekstrynująca (71 - 73 st C) - 10 min (przy czym negatywna próba skrobiowa wyszła od razu na początku przerwy, czyli właściwie cała skrobia została przetworzona w przerwie maltozowej)

Gotowanie: 80 minut. Chmiel dodawany był:
- po 10 min: ok 8g
- po 50 min: ok 8g
- po 75 min: ok 14g

Ekstrakt wyszedł na poziomie 14 st Blg.

Fermentowane przez 12 dni w temperaturze około 20-22 st C.

Przy zlewaniu do butelek dodałem glukozę nabieraną takim przyrządem: http://piwoszarnia.pl/miarka-do-cukru-246-g-p-46.html łyżeczką 0,33.

Co z tego wyszło?

Po pierwsze jest zdecydowanie za mało nagazowane. Piana jest mizerna i opada do delikatnego kożuszka. Barwa spoko, typowo weizenowa - piwo jest jasnożółte, nieprzezroczyste, lekko opalizujące.

Zapach klasyczny, chociaż trochę za mało w nim bananów. Wydaję mi się też, że czuć delikatnie kukurydzą.

W smaku jest na pewno treściwe, dosyć mocne. Ale też i bardzo wytrawne. Według mnie czuć brak wpływu przerwy dekstrynującej - większość skrobi zmieniła się w cukry przetworzone przez drożdże. Brakuje też trochę bananowego aromatu. Tu akurat nie wiem co jest przyczyną. Ale z drugiej strony, mimo dosyć mocnego, wytrawnego smaku jest dosyć pijalne. Po jednym łyku i odczekaniu chwili ma się chęć na kolejny.

Jak na pierwsze piwo z zacieraniem jest całkiem całkiem.

Następna będzie Polska IPA: http://piwoszarnia.pl/polska-ipa-25l-p-210.html . Zlewam w Wigilię ;]

Łódzkie Warsztaty Piwowarskie - 5 stycznia w Piwotece Narodowej

Łódzki oddział Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych organizuje na początku stycznia warsztaty piwowarskie. Warsztaty poprowadzi certyfikowany sędzia PSPD Piotr Misiewicz, który pokaże jak warzyć w domu dobre piwo na przykładzie klasycznego stouta. Jest to doskonała okazja, żeby dowiedzieć się więcej na temat domowego piwa.

Wstęp jest wolny dla każdego. Spotkanie zaczyna się w niedzielę o 11 (dobra wymówka, żeby się napić piwa przed południem). My tam będziemy ;]

Imperator Bałtycki z browaru Pinta

Imperator Bałtycki | Pinta | Butelka
Imperator Bałtycki
Piwo w stylu imperialny porter, dolnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: browar Pinta (niewątpliwie na zlecenie Imperium Galaktycznego)
Ekstrakt 24,7°, alk. 9,1% obj., IBU: 109
Cena: 8,70zł (piwoteka.pl)
Skład: słody Weyermann® monachijski typ I, pilzneński, jęczmienny diastatyczny, wiedeński, Caramunich® typ III, Caraaroma®, Carafa® Special Typ I; ekstrakt słodowy (bo zakładam, że nie sodowy ;)), cukier; chmiele: Amarillo®, Ahtanum®, Centennial, El Dorado®, Mosaic™, Zeus; Drożdże Saflager W 34/70.

Szczodrym sponsorem poniższego wpisu jest Imperium Galaktyczne.

Pinta zapędy imperialne ma już od dawna. Chociażby świetne Imperium Atakuje potwierdzało ich pretensje do tytułu. Natomiast do tej pory wszelkie laury w odległej prowincji galaktyki jaką jest Polska, zgarniał (nie)zwykły pirat z wiosłem zamiast ręki. Co prawda w tym roku rzucił już wioślarzowi w twarz pancerną rękawicę niejaki Dziełak Czesław swoim świetnym Grand Prix i (nieco mniej aromatycznym, ale z kolei bardziej obezwładniającym) Grand Championem 2013, ale były wątpliwości co do wyniku tegorocznej gry o tron. Pinta postanowiła dołączyć się do wyścigu rzutem na taśmę i wypuścić swojego mocarza na koniec roku.

Imperatora polali do butelek 0,33l - przy Mocy którą Imperator dysponuje, to bardzo dobre posunięcie. Etykieta wybitnie Pintowa, dobrze opisana tym razem metalizowana. Szpiedzy Imperialni musieli maczać palce w samym projekcie, koło sterowe wybitnie przypomina symbol władzy imperialnej. Piwo opisane jak zwykle solidnie, nie pozostaje wątpliwości co do zawartości (chociaż może być ona mimo to, lekkim zaskoczeniem).

Imperator Bałtycki | Pinta | Szklanka

Dedykowane szkło pozwala podziwiać piękno tego czarnego jak serce Imperatora trunku. Obfita i drobno-pęcherzykowa piana trzyma się bardzo dzielnie - nie to co zastępy rebelianckiej hołoty pod naporem kilku elitarnych jednostek stormtrooperów. Pod światło widać piękne rubinowe refleksy, nieco ciemniejsze niż soczysta czerwień miecza świetlnego Lorda Vadera.

W zapachu gorzka czekolada i kawa, ale również żywica i lekkie cytrusy. Alkohol jest zakamuflowany jak Bothańscy szpiedzy wykradający plany drugiej Gwiazdy Śmierci - wykrywamy go, gdy już jest za późno. Po pierwszym łyku zapiera dech w piersiach jak gdybyście dostąpili zaszczytu bycia duszonymi Mocą przez samego Imperatora. Mamy tutaj wszystko co mieliśmy w zapachu, tylko jeszcze bardziej intensywnie. Czekolada, kawa, lekka słodycz kontrowana przez bardzo umiejętnie balansującą ją (wyraźnie amerykańską, ale niezbyt natarczywą) goryczkę. Pomimo potężnego ekstraktu i deklarowanego 109 IBU, imperialny trunek jest bardzo wyważony i pijalny. I to nie prawda, że Imperator jest zdradliwy, to tylko kłamliwa propaganda rebelianckiego ścierwa. Trzeba po prostu pamiętać o jego Mocy. Inaczej może zwalić z nóg niczym błyskawice wprawnego adepta Ciemnej Strony.

Ocena: 5/5

Dzięki Pincie mamy nareszcie piwo, którym możemy wznosić toasty za zdrowie jedynego słusznego władcy galaktyki. Jest to pozycja absolutnie obowiązkowa do spróbowania dla każdego miłośnika piwa i wiernego poddanego Imperium. Nie jest to oczywiście klasyczny porter bałtycki, ale to już browar wcześniej zapowiadał. Ja w żaden sposób rozczarowany tym faktem nie jestem, mamy w końcu na rynku dostępnych wiele doskonałych klasycznych bałtyckich porterów. Czy będzie to piwo roku? Sądzę, że służby Imperialne dołożą wszelkich starań, żeby tak właśnie się stało.

czwartek, 19 grudnia 2013

Woda mineralna Vytautas!

Dzisiaj woda. Nie, nie wóda. I nie, nic z procentami dzisiaj jeszcze nie piliśmy. Będzie woda i to nie byle jaka woda. To SOK Z ZIEMI. Bez zbędnego wstępu, zobaczcie sami o co chodzi.



Oczywiście po obejrzeniu reklamy już zaraz chcieliśmy ją mieć. Woda która smakuje jak byście do jednego basenu wsadzili nastolatka, robotnika z Europy Wschodniej, trzy losowe zwierzaki i podlali potem konia (coś dla miłośników końskiej derki). I fermentowali przez tydzień!


Niestety, przyszło nam w Polsce na nią długo poczekać. I szczerze nie myśleliśmy, że do nas dotrze.

Gdy nagle pojawiła się, POLSKA REKLAMA!



Szukaliśmy, szukaliśmy i nadal nie było. Ale wchodzę ostatnio do Almy... I JEST! Obiecaliśmy, że zrobimy recenzję jak tylko dorwiemy? Oto i szczegóły.


Po nalaniu do szkła, pina od razu redukuje do zera. Koloru brak, kryształowo przejrzyste jak diamenty, które będziesz mógł gryźć po regularnym piciu Vytautasa. W zapachu brakuje aromatów końskiej derki (sorry fani belgijskich stajni). Nie wąchałem nigdy konia, ale zakładam, że nie pachnie jak słona woda. Nie znajdziecie też aromatów amerykańskiego ani żadnego innego chmielu. W smaku zdecydowanie dominuje... słona woda mineralna. Także brakuje słodowości, cytrusowości czy jakiejkolwiek goryczki. Chociaż pewne piwo mi to przypomina (o ile by je posolić).

Jeżeli oczekujecie czegoś co wystrzeli Was w kosmos, albo tego że będziecie mogli po wypiciu pluć do satelitów orbitujących ziemię, to będziecie zawiedzeni. Nie wiem też czy pozwala strawić kanapkę ze świni i dwóch iPadów - trochę drogo wychodzi taka kanapka, nie przetestowaliśmy. Natomiast zdecydowanie polecamy na kaca! Chociaż za tą cenę, około 4,50 zł za litr, można kupić 3 litry wody Krystynka z Ciechocinka. Działa identycznie. Ale nie strzelają w jej reklamach z laserowych orek ujeżdżanych przez niedźwiedzie polarne :)

Notka prawna: Autorzy bloga nie zalecają zaobserwowanych w reklamach zachowań próbować w domu. Nie należy gryźć diamentów, jeść kozy na łódce (która prawdopodobnie jest popularnym daniem kuchni islandzkiej), ani robić koktajli z mleka, bananów i myśliwca strącanego kuszą z nieba. Nie zaleca się również konsumpcji cegieł, skórzanej odzieży i dań kuchni brytyjskiej. 

Disclaimer: Giving a negative fuck can destroy the universe as we know it!

środa, 18 grudnia 2013

Świąteczne Piwo Sezonowe z Browaru Okocim

Świąteczne Piwo Sezonowe
Piwo w stylu 'ciemne pełne aromatyczne' (cokolwiek to znaczy ;))
Producent: Browar Okocim
Ekstrakt 16,1% wag., alk. 7% obj.
Cena: około 5zł

W połowie roku Carlsberg Polska wpadł na pomysł żeby wypuścić serię piw sezonowych. Do tej pory wyszły już Świętojańskie (Jasne Pełne Niepasteryzowane, ekstrakt 10,8% wag., alk. 5% obj.) i Dożynkowe (Jasne Pełne Niefiltrowane, ekstrakt 11% wag., alk. 5,2% obj.), czyli ogólnie dwie wariacje na temat "zobaczcie jakiego mamy niekoncernowego i regionalnego" lagera. Nikt mi pistoletu do głowy nie przystawił i nie kazał testować, więc sobie odpuściłem. Pewnie i Świątecznego bym nie ruszył, gdyby nie to, że zostało mi dane do spróbowania przy okazji konsumpcji domowej pizzy.

Z góry uprzedzę, piwa świąteczne z przyprawami korzennymi typu imbir i cynamon uważam za potworną karę zsyłaną co roku na niegrzecznych piwoszy. Zdarzają się czasami smaczne lub chociaż wypijalne piwa jak zeszłoroczny Saint No More, ale raczej staram się od tych wszystkich ulepkowych i przekorzennionych wynalazków trzymać z daleka.

Świąteczne oczywiście, jak i poprzednie piwa sezonowe mają na etykiecie motywy mocno wiejskie, tym razem ośnieżona chata z cholinkami. Wygląda bardzo regionalnie i nawet trzeba przyznać, że spoko. Na stronie można też znaleźć informację, że jest to połączenie porteru i piwa jasnego, więc chyba zdecydowali się na kupażowanie. I dodali do tego przyprawy. Strach się bać.

 

Okocimskie Świąteczne w kwestii swojej "świąteczności" nie rozczarowuje. W zapachu mamy dużo przypraw, głównie goździki, cynamon i imbir. Nie zabiło mnie co prawda tymi aromatami jak Karawana z Bombaju imbirem, ale jak na mój gust jest nadal zbyt natarczywe. Jest też karmelowa słodowość, a na końcu wyłazi kiepsko zamaskowany alkohol. W smaku jest w zasadzie to samo co czujemy po niuchnięciu, czyli korzenność, słodycz i trochę już lepiej zamaskowany alkohol. Trzeba przyznać, że jest słodkawe, ale nie zapychające, to jeden plus.

Ocena: 2/5

Mnie Boże Narodzenie kojarzy się totalnie z innymi smakami (głównie świetnym sernikiem, pierogami i zupą grzybową). Jeżeli natomiast lubicie korzenne piwa w stylu grzaniec na zimno to możecie spróbować (i dodać sobie 1-1,5 punktu do oceny), mnie totalnie nie podchodzi. Miałbym problem ze zmęczeniem całej butelki (nawet 0,33l), na szczęście nie musiałem (dzięki Kasia!). Jest to totalnie nie moja bajka, dlatego wszelkie piwa "świąteczne" w stylu nowego Saint No More witam z otwartymi ramionami. Hoppy Christmas!

wtorek, 17 grudnia 2013

India Pale Ale z St. Peter's Brewery

St. Peter's India Pale Ale
Piwo w stylu English India Pale Ale
Producent: St. Peter's Brewery
Ekstraktu nie podano, alk. 5,5% obj.
Cena: 12,90zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, lokalny słód pale ale z Suffolk; chmiel: First Gold; drożdże.

Dopiero co testowaliśmy Cream Stouta od Świętego Piotra, a tu wpadam do Piwosza, patrze na regały - IPA od tego samego świętego. Pić już piłem, zarówno w wersji butelkowej, jak i lanej. A nawet w wersji zrób to sam - pierwsze piwo jakie uwarzyłem było z brewkitu St. Peter's IPA. I ta wersja dochmielana Mosaic'iem i Citrą oczywiście smakowała mi najbardziej ;)

Opakowanie nadal mnie zachwyca, całość jest w bardzo oldschoolowym angielskim stylu. Nie mam pojęcia, co ma do India Pale Ale różowo-fioletowy kolor etykiety, a New Hoppier Taste kojarzy mi się z 'under new management' wywieszanym niekiedy na pubach i restauracjach na Wyspach po zmianie właściciela. Trochę takie "poprzednia ekipa serwowała pomyje, a teraz będą wodotryski i lasery". W tym przypadku "poprzednie w ogóle nie było chmielowe, ale teraz to już będzie łałałiła".

I jak? No powiedzmy sobie szczerze, w zapachu szału nie ma. Jest lekko słodowe z delikatnym aromatem tytoniowo-żywicznym, ale trzeba się mocno wwąchać, żeby go poczuć. Czuć tam również lekkiego skunksa od zielonej aptekarskiej butli, ale na szczęście dość szybko on się ulatnia. 

Piana jest dość uboga i redukuje do zera, ale IPA z Anglii raczej rzadko ma czapę piany jak amerykański traper. Jest raczej to mocno łysawy angielski dżentelmen. Samo piwo przejrzyste, kolor jasno-bursztynowy. Po kilku łykach z kapci nie wyskoczycie. Przyjemna umiarkowana pełnia kontrowana przez lekko trawiastą goryczkę i jakby odrobinę cytrusowej owocowości (ale nie wiem czy nie mam omamów). Nie można mu odmówić w wersji butelkowej pijalności, chociaż pite kilka miesięcy temu z beczki w The Eclipse Inn było zdecydowanie za słodkie i zapychające. Najwidoczniej 'New hoppier taste' poprawił nieco równowagę.

Ocena: 3,5/5

Szału w tej szałowej butelce nie oczekujcie, łałałiły nie ma. To przyzwoite angielskie IPA. Tylko tyle i aż tyle. Jest bardzo pijalne, ale jeżeli szukacie wrażeń rodem z amerykańskiej rewolucji, to musicie poszukać gdzie indziej. Na pewno bardzo pijalne i sesyjne, osusza się szkło bardzo miło, ale cena w Polsce jego sesyjności zdecydowanie nie pomaga. Druga sprawa, że aromat jest bardzo słaby i niestety angielskiego chmielu w zapachu nie uświadczycie przesadnie dużo. Jako któreś z kolei, po zaspokojeniu swoich potrzeb na fajerwerki, można w lokalu zmówić. Ewentualnie kupić butelkową, jeżeli macie już pomysł na ponowne użycie tej stylowej flachy.

sobota, 14 grudnia 2013

Saint No More (2013) - Single Hop Simcoe z AleBrowaru

Saint No More Single Hop Simcoe
Piwo w stylu IPA, single hop, górnej fermentacji, niepasteryzowane
Producent: AleBrowar
Ekstrakt 16°, alk. 6,2% obj., IBU: 80
Cena: 7zł (Piwne Rozmaitości)
Skład: woda, słody: pale ale, pszeniczny, wiedeński, Carapils; chmiel Simcoe; drożdże US-05.

W tym roku na Święta AleBrowar zaskoczył ludzi zmianą receptury swojego Saint No More'a. W roku ubiegłym było to w miarę typowo (jak na AleBrowar) piwo świąteczne - mieliśmy bardziej świąteczny zasyp (np. słód czekoladowy) czy przyprawy w postaci wanilii i płatków dębowych. W tym roku natomiast postanowili wypuścić IPA single hop na Simcoe. Niby argumentacja, że Simcoe jest bardzo żywiczny i to tak pod choinkę, ma jakąś tam logikę, ale duża liczba ludzi się podku... zamanifestowała tradycyjne przedświąteczne poddenerwowanie ;) Mnie to średnio ziębi czy parzy, bo większość piw świątecznych z przyprawami uważam za karę, którą Mikołaj co roku zsyła na niegrzecznych piwoszy. Akurat poprzedni Saint No More był dość specyficzny, ale jak na piwo świąteczne smaczny.

Etykieta z niebieskiej zmienia się na bardziej choinkową zieloną. Mamy tego samego wydziaranego Mikołaja targającego zdechłe truchło elfa. Z tatuażem 'Death Elf'? Chyba jednak Dead Elfs, albo Death to Elfs. Najwidoczniej w lapońskich salonach zajmujących się ozdabianiem ciała z angielskim są trochę na bakier ;) Do tego na kontretykiecie zmieniona historyjka o tym, jak dotąd żadnej babie Mikołaja się usidlić nie udało. W końcu singiel. Jeżeli wczytacie się w skład, to może Wam się wydać, że ten zasyp jest jakiś znajomy...



Czapka (już nie) Świętego jest całkiem obfita. Ładny drobny pęcherzyk, trzyma się dość długo. Mikołaj jest bardzo jasnym i przejrzystym IPAem, pozostaje niezmącony. Wbrew pozorom, nie jest to w zapachu choinka. Jest co prawda żywiczny, ale o ile nie wieszacie na swoich drzewkach dojrzałych moreli i innych soczystych owoców, to nie skojarzy Wam się on bezpośrednio ze świętami. Inna sprawa, że single hop na Simcoe pachnie bardzo zacnie! I tutaj też mam pewne skojarzenia...

Smakuje mało świątecznie, za co ma u mnie ogromnego plusa. Wyważona podbudowa słodowa daje trochę ciałka, a później jesteśmy atakowani przez zapowiadane na etykiecie 80 IBU. Na początku lekka słodycz, po kilku łykach przechodzi we wgryzanie się w nieobieranego grapefruita. Goryczka pozostaje dość długo, ale jest to bardzo przyjemne odczucie. Wysycenie odpowiednie, bardzo pijalne piwo (jeżeli ktoś zniesie to 80 IBU).

Ocena: 4,5/5

Jeżeli do tej pory jeszcze nie zorientowaliście się z czym Wam się kojarzy Saint No More, to podpowiem jak się powinno nazywać - SAINT JACK (is rowing no more) ;) Skojarzenie ze sztandarowcem AleBrowaru nasuwa się od razu. Co prawda single hop Simcoe ma mniej skomplikowany aromat i smak niż Jack, bo brakuje mu kilku chmieli, ale sama podbudowa jest bardzo podobna, a Simcoe (jeżeli wierzyć w skład na etykiecie) do Wioślarza sypią najwięcej.

Bardzo ciekaw jestem co powodowało AleBrowarem przy warzeniu tegorocznego Nieświętego. Przecież chyba nie to, że zostało im za dużo Simcoe, albo że zabrakło im innych chmieli na kolejną warkę Rowing Jacka. Mam wrażenie, że trochę poszli na łatwiznę. Może i zeszłoroczny Saint No More nie był jakoś wybitnym i powalającym piwem, ale miał odrębny świąteczny charakter. Tegoroczny nie ma, jest bardzo podobny do Jacka.

Z drugiej strony nie narzekajmy - w ciemno to nadal jest bardzo smaczne piwo. Mając tak dopracowaną recepturę podstawy jak przy Rowing Jacku, dorzucamy do tego ciekawy chmiel i wychodzi dobrze. Oczywiście niektórzy będą narzekali, że nie świąteczne, że jadą na tym samym itp. No ale cóż, piwna rewolucja nas rozpieściła i nieco się w dupach poprzewracało ;)

A dla ciekawych czy można się napić jeszcze zbunkrowanej w lodówce butelki zeszłorocznego Saint No More odpowiadam: można, ale u mnie wyszedł z niego bardzo ładnie pachnący wanilią lambik :D






piątek, 13 grudnia 2013

Urodziny Dziadka Mroza w Piwotece Narodowej (08.12.2013)

Premiery premierami, ale zdarzają się też okazje taka jak ta z zeszłej niedzieli - zostają dwie beczki zacnego piwa i ktoś się chce nim podzielić ze spragnionymi ludźmi. A jaka miałaby być lepsza okazja do wypicia pierwszego polskiego komercyjnego RISa, jak nie jego roczek? Lepsza byłaby w jego kolejny roczek, tylko że raczej nic już nie zostało ;)

Pogoda przygotowywała się do premiery już dużo wcześniej. Upał zelżał, Ksawery przywiał śniegu, zrobiło się biało. Na szczęście szyb skrobać w tramwajach i taksówkach nie trzeba, więc na miejsce dotarłem w miarę o czasie. I całe szczęście, bo ludzie na biednego Dziadka rzucili się jak Reksio na szynkę. Także o godzinie 19-20 podpinana była już druga beczka.

Główną gwiazdą (Polarną?) wieczoru był oczywiście Dziadek Mróz, nie zabrakło jednak atrakcji towarzyszących. Przede wszystkim można było posłuchać prezentacji Marcina Ostajewskiego o początkach działalności browarzu Olimp i napić się najświeższej premiery czyli Afrodyty. Marcin jest na Olimpie głównym piwowarem i zdradził słuchającym trochę tajników z obecnego browaru i nie tylko: jak zaczynał swoją przygodę z warzeniem, o piwach, które uwarzył w browarze Olbracht, o tym, jak biczowali się po pierwszej warce Prometeusza skarpetami z masłem (dobra, to wymyśliłem, A POWINNI! :D) oraz co będzie z ich następnymi piwami (wiem jak będzie się nazywał RIS, ale nie powiem). Opowiedział też o tym, jak pracuje im się z Zodiakiem i Krajanem (gdzie warzą swoje piwa) i od kogo brali świeży chmiel do limitowanej "mokrej" wersji Prometeusza. Trzeba było przyjechać, to byście też się dowiedzieli ;)

Po prezentacji Olimpijczyka, ruszył PubQuiz. Jeżeli jeszcze nie byliście na nim ani razu, to reguły gry są takie: zbieramy drużyny po kilka osób (można oczywiście też samemu), każdy rzuca dwa zyle do puli i odpowiadamy na pytania z różnych dziedzin. Pytania są zarówno otwarte, jak i testowe, dziedziny są bardzo różne. My załapaliśmy się np. na wiedzę ogólną, wiedzę o piwie i trailery filmowe. Później drużyny wymieniają się testami i sprawdzają sobie na wzajem punkty. A kto zbierze najwięcej zgarnia pulę zrzutkową. Zabawa przy piwku przednia, dobrze mieć w drużynie ludzi, którzy znają się na różnych rzeczach.

I z tego miejsca chciałem też zgłosić reklamację. TAK, Azbestu nadal używa się w kocach gaśniczych, a Litwa NIE leży na Polesiu. Oddawać nasze dwa punkty! 

Jeżeli chodzi o wybór na kranach było równie ciekawie, Piwoteka poszła z grubej rury. Poniżej kilka z niedzielnych pozycji. I oczywiście Dziadek himself.

Afrodyta (Witbier)
Producent: Browar Olimp
Ekstrakt 12,1% wag., alk. 5,1,% obj., IBU: 16

Premierowo w Piwotece nowy Witbier od Olimpijczyków. Afrodyta zrodziła się z piany, więc i tutaj musiało być dobrze - piana trzyma się solidnie do samego końca. Po greckiej bogini spodziewałbym się natomiast bardziej zniewalającego aromatu - tutaj, pomimo chmielenia na zimno, zabrakło mi zarówno ciekawego chmielu, jak i kolendry. Marcin wspominał, że autor receptury, Krzysztof Juszczak, nie chciał przegiąć, jego domowe wity wychodzą ponoć przekolendrowane. Krzysztof, jak dla mnie możesz spokojnie dowalić ze dwa razy tyle do następnej warki ;) W smaku kwaskowe, lekko wodniste, przydałoby się Afrodycie więcej ciałka. Bardzo odświeżające, a to, na urodzinach mocarnego Dziadka, bardzo miła odmiana.


Scotch Silly (Scotch Ale)
Producent: Brasserie de Silly
Ekstrakt 17.2° Plato, alk. 7,5% obj.

Szkocki Ale z Belgii? Może być, w końcu sahti z polski czy AIPA z Włoch też pijamy i nikt nic nie ma przeciwko. Fajnie, że Piwoteka miała dedykowane firmowe szkło. Szkoda natomiast, że browar nie postawił na tradycyjne thistle glass (oset jest w końcu symbolem Szkocji), byłby już full branding wypas. Ciemnobrązowy z drobniutką i solidnie trzymającą się pianą. Pachnie głównie karmelem, do tego trochę palonych słodów, suszonych owoców i mlecznej czekolady. W smaku bardzo słodowo, z rodzynkami, lekką kwaśnością i krótką goryczką. Scotch Silly pije się bardzo przyjemnie, nagazowanie jest odpowiednie, a piwo pomimo wysokiej słodowości jest dobrze zbalansowane i nie zapycha. Jak na mój gust jedno wystarczy, ale moje koleżanki z drużyny PubQuizowej były nim absolutnie zachwycone.


Barckie Imperial IPA (Imperial IPA)
Producent: Bracki Browar Zamkowy w Cieszynie
Ekstrakt 18,5% wag., alk. 8,5% obj.

W dniu premiery lanego nie piłem, postanowiliśmy przetestować go w wersji butelkowej przy Grze o Tron ;) Poza tym wiedziałem, że wybieram się na urodziny Dziadka Mroza, więc zakładałem, że z beczki jeszcze będzie.

Czym różni się beczkowa wersja od wersji butelkowej? Zdecydowanie lepszym aromatem. W butelce w stosunku do Grand Prix z Ciechana było dużo słabiej, natomiast z beczki jest zdecydowanie lepiej, chociaż nadal nie aż tak znakomicie. Pomimo tak znaczącego woltażu, piwo jest nadal bardzo pijalne i to niestety trochę minus - spokojnie można by wypić dwa pod rząd. A wtedy mogłoby jednak człowieka pokonać.


Dziadek Mróz / Дед Мороз (Russian Imperial Stout)
Producent: Browar Artezan dla Piwoteki Narodowej
Ekstrakt 23% wag., alk. 10% obj.

Dziadek Mróz to w szkle to nieprzenikniona czerń stoutu, nawet pod silne światło z rzutnika niewiele było widać. Dziadek, jak na większość dziadków przystało, jest prawie łysy - piana od samego nalania już krążkuje na szkle i redukuje do zera. Ale przy 10% voltażu i w shakerze, obfitą pianę ciężko utrzymać. Pachnie bardzo zacnie, rok leżakowania bardzo mu służy - nuty palone przeplatają się z suszonymi owocami, lekką kawą i szlachetnym alkoholem. Smak równie bogaty jak zapach, palona kawa z rodzynkami i suszem owocowym, a do tego solidna gorzka czekolada i alkoholowe rozgrzewanie. W stosunku do tego co pamiętam, zrobił się jeszcze bardziej wytrawnym i ułożonym mocarzem, także z każdym rokiem byłoby lepiej.

I na koniec smutna wiadomość - o ile ktoś jeszcze nie skitrał chociaż jednej beczki, to to by było na tyle jeżeli chodzi o lanego Dziadka Mroza. Urodziny okazały się więc pierwsze i ostatnie. To znaczy dla szerszej publiczności, bo np. ja mam jeszcze dwie butelki dobrze zbunkrowane. Także możecie się spodziewać na którąś następną rocznicę recenzji z piwniczki. I miejmy nadzieję, że Browar Piwoteka pokusi się o uwarzenie kolejnej warki (chociażby we współpracy z Artezanem).

Urodziny Dziadka Mroza były bardzo udanym sposóbem na spędzenie niedzielnego wieczoru, natomiast niezbyt udany był poniedziałkowy poranek ;) Gdy o 7:20 zadzwonił mi budzik, myślałem, że się wygłupia. Niestety był śmiertelnie poważny. Na szczęście większość imprez piwnych nie odbywa się w niedzielę, więc raz kiedyś, dla tak zacnego jubilata, można.

czwartek, 12 grudnia 2013

Cream Stout z St. Peter's Brewery

St. Peter's Cream Stout
Piwo w stylu milk stout / sweet stout / cream stout, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: St. Peter's Brewery
Ekstraktu nie podano, alk. 6,5% obj., IBU: 35
Cena: 11,60zł (Piwne Rozmaitości)
Skład: woda, mieszanka 5 lokalnych słodów; chmiele: Fuggles i Challanger; drożdże. Nie piszą, co prawda, o laktozie, ale może też być ;)

Z browarem St. Peter's miałem już nieco styczności w ramach butelek 2-3 wcześniejszych butelek i lanego piwa w The Eclipse Inn w Łodzi. Mam też do nich ogromny sentyment, bo pierwsze domowe piwo robiłem z ich brewkita (St. Peters IPA). Brewkit spokojnie mogę polecić wyszło bardzo dobrze. A jak z piwem fermentowanym u Świętego Piotra na miejscu?

Co do samego browaru, to został założony w roku 1996 w budynkach gospodarczych przylegających do St. Peters Hall. Historia tej posiadłości sięga aż 1280. roku, lecz sam browar jest dość młodym dodatkiem. Właścicielem browaru jest John Murphy, który, co ciekawe dla ludzi z branży reklamowej (np. mnie), jest również założycielem firmy doradczej Interbrand. Co roku przygotowuje ona prestiżowe zestawienie najbardziej wartościowych marek na świecie.

Cream Stout to rzecz, która w lodówce już trochę u mnie stała. Czekał na International Stout Day, niestety byłem wtedy akurat na Audio Show 2013 w stolycy, więc stwierdziłem, że nie ma co targać stouta do lasu. Czy drewna do Warszawy, no jakoś tak. Dlatego poczekał jeszcze trochę i ostatnio stwierdziłem, że można by go w końcu odkapslować.

Design opakowań St. Peter's Brewery jest prześliczny i cudownie oldschoolowy. Gruba, wypukła butla przypominająca apteczne szkła z XIX. wieku. Drobna fioletowa etykieta z przodu i wielka kontretykieta z wyczerpującym opisem całości. Do tego firmowy kapsel z wroną (tutaj akurat nie mam pojęcia czemu) i kluczem Świętego Piotra. Widać, że właściciel na brandingu zna się doskonale ;) Szkoda, co prawda, że większość butelek jest zielona, bo skunks może się czaić, ale mój egzemplarz prawie prosto z kartonu w sklepie trafił do mnie do lodówki (akurat butelka od Cream Stoutu i Portera jest trochę bardziej brązowa niż pozostałych świętopiotrowych).


W szkle prezentuje się okazale, ciemny (ale nie czarny) stout z niezłą drobno- i średnio-pęcherzykową pianą. Ta jest z nami w zasadzie do końca, krążkując niewielką obrączką na szkle. Zapach palonych słodów i mlecznej czekolady po ogrzaniu uzupełniają lekkie nuty owocowe i dość przyjemny alkohol.

W smaku jest mniej "milaśne" jak w zapachu - czekolada i paloność od słodów uzupełniona solidną jak na ten styl goryczką. Czuć po ogrzaniu również nieco owoców i alkoholu, ale pije się niesamowicie przyjemnie i szybko znika ze szkła. Nie jest wcale za słodkie, nawet można by powiedzieć, że dzięki dość dużej paloności idzie w stronę wytrawnego (oczywiście jak na milk stouta).

Ocena: 4/5

Nie spodziewajcie się fajerwerków i wodotrysków (piwotrysków?) - jest to bardzo ułożone piwo, nie jest przesadzone w żadną stronę. Smakuje znakomicie, ma świetną oprawę, jest bardzo pijalne, ale czy zapamiętacie je na dłużej? To już zależy od tego czy lubicie stouty z laktozą. Jeżeli tak, to obowiązkowa pozycja do spróbowania, chociażby po to, żeby mieć o nim wyrobione zdanie.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pilsner Urquell - czteropak z kuflem we Fresh Marketach



Pilsner Urquell
Piwo w stylu pils, dolnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: Browar Prazdroj (dystrybucja Kompania Piwowarska)
Ekstrakt 11,8%, Alk. 4,4% obj.
Cena: 4-5 zł

W sobotę wybrałem się do lokalnego Fresh Marketu, bo zabrakło w domu chrzanu <wtf>. Chrzan na szczęście był. Była też promocja na Pilsnera - przy zakupie czteropaku puszek (20 zł) dostawało się fajny pękaty kufelek. Nie wiem, czy to jest jakaś ogólnopolska promocja, czy działanie lokalne. Ale jeżeli ktoś chce taki kufelek, to pewnie powinien się pośpieszyć. Nie mniej jednak, przy okazji kufelka miałem też cztery puszki Pilsnera, więc warto było go opisać.

Pilsner Urquell'a nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jest to produkt Kompanii Piwowarskiej warzony w Czechach. Zdecydowanie jest dużo lepszy niż pozostałe koncerniaki, a to ze względu na mocne nachmielenie i goryczkę. Goryczka ta jednak nie jest męcząca - nie zalega, a raczej przyjemnie zachęca do kolejnych łyków. Może rozczarowywać natomiast zapach - kojarzący się jednak z koncerniakami - oraz piana - na początku gęsta, ale też o dużych bąbelkach, które szybko pękają niwelując pianę do zera.

Niestety, za charakter inny niż koncernowe lagery musimy też dodatkowo zapłacić, a przy tym poziomie cen trudno jest konkurować Pilsnerowi z piwami rzemieślniczymi.

Ocena: 3,5/5


piątek, 6 grudnia 2013

Brackie Imperial IPA czyli Grand Champion 2013

Brackie Imperial India Pale Ale
Piwo w stylu imperial IPA, górnej fermentacji, pasteryzowane
Producent: Bracki Browar Zamkowy w Cieszynie
Ekstrakt 18,5 Blg., alk. 8,5% obj.
Cena: 7,40zł (piwoteka.pl)
Skład: woda, słody: pilzneński, pszeniczny, monachijski, Cara Gold 120 EBC; chmiele: Magnum, Columbus, Simcoe, Citra, Centennial, Ahtanum, Amarillo); drożdże.

Dopiero co dostaliśmy piwo Czesława Dziełaka uwarzone w Ciechanowie, a już dzisiaj kolejna premiera... piwa uwarzonego przez Czesława Dziełaka. Tym razem piwo, które wygrało konkurs piw domowych na Festiwalu Birofilia 2013 w Żywcu. Jest to już piąta edycja konkursu, w której zwycięzca ma możliwość wypuszczenia swojego piwa na rynek pod skrzydłami Grupy Żywiec. Były dotąd: koźlak dubeltowy,  Ja niestety świadomie załapałem się dopiero na zeszłoroczną premierę Grand Championa 2012 czyli wędzonego koźlaka. Swoją drogą od tego piwa rozpoczęła się moja miłość do wędzonek.

Akurat wybór imperialnego IPA jako Grand Championa w tym roku specjalnie mnie nie zdziwił. Ipy sripy sypią się z prawa i lewa, więc doskonała okazja sprawdzić, czy browar w Cieszynie, który warzy np. bardzo dobrego Żywca Portera poradziłoby sobie z produkcją IPA (tak just in case). Oczywiście chcę wierzyć w niezawisłość instytucji sędziowskich na Birofiliach i to, że nie była to decyzja pod publiczkę i na zamówienie działu marketingu ;) Teorii spiskowych nie ma co snuć, bo jeżeli imperial IPA staje w szranki z takimi stylami jak dunkelweizen, blond czy jasne lekkie, to jednak kupa chmielu zapakowanego do kotła daje zdecydowaną przewagę. Chociaż podobno akurat jasne lekkie (tak!) było blisko pierwszego miejsca.

Premiera co roku ogłaszana jest z pompą, tak było i w tym. Główna premiera odbywa się właśnie od 18:00 w Cudach na Kiju w Warszawie, ale od tej godziny można piwo dostać też w Tesco oraz innych sklepach "specjalistycznych". Ja akurat zahaczyłem po pracy o Piwotekę, bo w Tesco w Łodzi nie mają podobno dedykowanego szkła. Noooooo taaaaak... Dotarłem o 18:15 do Piwoteki. Szklanek brak. Gratuluję pomysłu Grupie Żywiec - rzucenie 15 szklanek na całą Łódź musiało być iście karkołomnym przedsięwzięciem logistycznym. Ale cóż, mogłem być sprytniejszy i zarezerwować na stronie sklepu. Niby to shaker jak każdy inny shaker, których w domu mam z dziesięć, ale jak już wziąłem 6 piw, to niesmak pozostaje. Sama etykieta na piwie spoko, dużo chmielu w środku, to i dali go na etykiecie. Niczym specjalnym się nie wyróżnia. Solidnie, elegancko i stonowanie. Ot imperialna koropoIPA ;)


Z uwagi na to, że mam zeszłoroczne szkło, to polałem do niego. Piana trzyma się nieźle, ładnie krążkuje na szkle. Pachnie podobnie do piwa z Ciechanowa. Ale niestety słabiej. Są cytrusy, są lekkie tropiki i zielony chmiel. Wychodzi też trochę alkoholu i odrobinka kartonu. Smakuje również... tu nie ma niespodzianek... podobnie :) Grand Champion jest mocno pijalny, goryczka jest solidna. Ale nie niestety nadal przegrywa świeżością i intensywnością z piwem z Ciechanowa.

Ocena: 4,25/5

Gratulujemy Czesławowi dwóch świetnych piw. Gratulujemy Grupie Żywiec pomysłu na uwarzenie IPA. Ale wykonanie w browarze w Ciechanowie poszło lepiej. Trzeba przyznać Grand Prix AIPA postawiła bardzo wysoko poprzeczkę. I pomimo ciężkiego wsparcia premiery, u mnie niesmak pozostał.

Zastanawiam się co spowodowało, że Imperial IPA jest słabszy od AIPA. Kwestia, że IPA jest pasteryzowana, a AIPA nie jest? Ilość chmielu przy chmieleniu na zimno? Nie chciałbym generalizować, że korpo jest gorsze, bo przecież zależy od tego co wypuszczają, a nie kto produkuje. Zdecydowanie zachęcamy do spróbowania obydwu, bo będziecie mieli porównanie.


Na naszej prywatnej premierze przy Grze o Tron przetestowaliśmy obydwa symultanicznie. Ale Grand Prix w ciemno wygrało bezapelacyjnie. I nie wiemy kto wygrał Żelazny Tron, jeszcze gramy.

A na koniec praca domowa - znajdźcie trzy różnice :)




czwartek, 5 grudnia 2013

Przy piwku: Magia i Miecz

Przy piwku gramy często. W sumie idea na tego bloga pojawiła się podczas grania. A jedną z najczęściej granych gier (oprócz kolejnych odsłon serii FIFA na PS3) jest planszowy klasyk sprzed lat - Magia i Miecz. Jeżeli graliście za młodu, to na pewno kojarzycie. A jeżeli nie graliście... to co wy robiliście w dzieciństwie?!

Tło historyczne

Oryginalna Magia i Miecz powstała na podstawie gry Talisman stworzonej przez Games Workshop (ci kolesie od Warhammera) w latach 80tych. W Polsce była wydawana na licencji przez wydawnictwo Sfera. Co ciekawe Sfera nie zakupiła licencji na ilustracje w grze, chodziło głownie o kasę. Dlatego polską wersję oprawy graficznej powierzono Grzegorzowi W. Komorowskiemu, który oprócz Magii i Miecza przygotowywał również grafikę do Wojny o Pierścień wydawnictwa Encore, rysował do magazynu Fantastyka, czy współtworzył scenografię do "Przygód Pana Kleksa w Kosmosie". I wyszło to grze zdecydowanie na dobre. Epickie i dość mroczne grafiki, są moim zdaniem najlepsze z wszystkich edycji Talismana jakie widziałem. Nawet czwarta edycja, wydana przez słynące z niezwykłego przywiązania do szczegółów Fantasy Flight Games, nie wygląda tak dobrze jak nasza polska wersja sprzed lat.

Magia i Miecz | Plansza | Druga edycja / Talisman
Plansza do gry - na górze 2. edycja Magii i Miecza / na dole 4. edycja Talismana

Podstawka wyszła w dwóch edycjach, poznać można ją głównie po pudełku i planszy: w pierwszej było twarde pudełko i twarda plansza (tzw. puzzle), a w drugiej trochę mniej twarde pudełko ze smokiem na okładce i zupełnie miękka płachta z planszą. Kilka lat później ze względu na brak zainteresowania samego Games Workshop, Sfera nie dostała przedłużenia licencji, więc wydała swoją "autorską" wersję gry, czyli Magiczny Miecz. Brzmi jak tania podróba ze Stadionu Dziesięciolecia? ;) Niesłusznie. Generalnie grałem może kilka razy u kuzyna - jeżeli ktoś znał zasady oryginalnej wersji, to nie trzeba było w zasadzie czytać instrukcji. A grało się też całkiem fajnie.

Magia i Miecz | Magiczny Miecz | pudełka
Pudełka kolejnych edycji od lewej: Pierwsza edycja MiM, druga edycja MiM, Magiczny Miecz

Rozgrywka 

Schemat oryginalnej Magii i Miecza jest dość prosty: za pomocą jednego z wylosowanych bohaterów (Poszukiwaczy) trzeba przejść na sam środek planszy, do Korony Władzy i z jej pomocą (najczęściej zdalnie) wykończyć pozostałych graczy. No dobrze, nie jest to Chińczyk, ale każdy średnio-ogarnięty gimbus powinien dać sobie radę. Po drodze przez krainy Zewnętrzną, Środkową i Wewnętrzną walczymy z napotkanymi wrogami, zdobywamy przedmioty, przyjaciół, czary... ogólnie dopakowujemy naszego Poszukiwacza. To w wersji podstawowej, z kolejnymi dodatkami doszło jeszcze mnóstwo innych opcji. Ale cel jest zawsze mniej więcej ten sam - dojść na środek i last man standing. I dosłownie - zdarzało się, że na polu Korony Władzy praliśmy się ze znajomymi w dwójkę lub trójkę na raz.

Magia i Miecz | Plansza - Korona Władzy
Pojedynek na Koronie Władzy z alternatywnym zakończeniem... Korony Władzy :)

Dodatki do Magii i Miecza

Oprócz podstawki Sfera wypuściła jeszcze kilka dodatków, które znacznie rozwijały możliwości wersji podstawowej. I czas rozgrywki.

Magia i Miecz | Podziemia - pudełkoPodziemia wprowadzały dodatkową planszę, nowych bohaterów, przygody, czary i karty "Podziemia" oraz alternatywne zakończenia, które zastępują Koronę Władzy. Wejście do Podziemi jest ukryte wśród kart Przygód, więc pojawia się losowo. Jak się okazuje Podziemia są świetnym skrótem do Korony Władzy - jeżeli przejdziecie je całe i wyrzucicie 6tkę trafiacie automatycznie na środek. Nam zdarzyło się to w jednej z rozgrywek 3 razy. Pod rząd. Także warto poszlajać się po zakurzonych korytarzach.

Magia i Miecz | Miasto - pudełkoKolejnym z dodatków było Miasto. Wiadomo, wielkomiejski blichtr, wóda, dziwki i lasery (ok, te ostatnie dopiero w następnym dodatku). Mamy tutaj nową planszę, bohaterów, karty ekwipunku, przygody i karty "Miasto". W mieście można było szybko się dopakować, zebrać kupę kasy dosłownie leżącej na ulicach ("Znalazłeś dwa mieszki złota"), zdobyć dodatkową profesję, ale równie szybko można było stracić cały ekwipunek i złoto, trafić do pierdla lub w ostateczności zostać ubitym przez jednego z wyjątkowo upierdliwych miejskich potworów.

Magia i Miecz | W Kosmicznej Otchłani - pudełkoW Kosmicznej Otchłani przenosiło nas w klimaty Sci-Fi. W zasadzie można powiedzieć, że to dodatek mocno inspirowany Warhammerem 40K: Kosmiczny Komandos wygląda jak Space Marine z lat 80tych, a Astropaci nawigują w świecie WH40K statkami Imperium. Do tego dość dziwna plansza i przegięty ekwipunek - chociażby kultowy dla fanów imperialnych komisarzy chainsword (piłomiecz jakoś nie brzmi). Oprócz tego cała masa kosmitów jako przeciwnicy.

Magia i Miecz | Jaskinia - pudełko
Jaskinia była jedynym w pełni opracowanym przez Polaków ze Sfery dodatkiem i nie była robiona na licencji z Talismana. Niestety była również najbardziej skomplikowanym i przegiętym dodatkiem. Poruszanie w Jaskini, o ile nie posiadało się wysokiej mocy, było mocno losowe. Poszukiwacze których dostajemy do dyspozycji są albo przepakowani (z Jasnowidzem mogącym ignorować prawie wszystko na czele) albo totalnie niegrywalni (Morlock, który na świeżym powietrzu traci co rundę punkt wytrzymałości). Poza tym w Jaskini mieszkały potwory na sterydach - także nie dosyć że nietrudno było obskoczyć srogie wpierdy, to jeszcze ciężko było się stamtąd ewakuować. Chyba, że ktoś już był dość mocny, ale wtedy bez sensu było tam ślęczeć.

Magia i Miecz | Smoki - pudełkoOstatnim dodatkiem do wersji Sfery były Smoki. Nie dostaniemy tutaj w przeciwieństwie do poprzednich rozszerzeń planszy - nie ma zatem również pasujących do niej nowego rodzaju kart "Smoki". Dostajemy "tylko" czterech nowych bohaterów i karty przygody z różnymi "smoczymi" gadżetami. Duża część jest mocno dopakowana, ale z drugiej strony przeciwnicy z tego dodatku też do ułomków nie należą. Może poza Królem Smoków, którego możemy alternatywnie posadzić na środku planszy zamiast Korony Władzy. W stosunku do Jaskini, karty z tego dodatku, chociaż równie mocno nasterydowane, nie są aż tak przegięte i nie zaburzają rozgrywki w przeciwieństwie do kilku rozwiązań z powyższego dodatku. Szkoda, że nie było jednak dodatkowej krainy smoków ;)

Opowieść o bohaterach magicznych krain, pomimo upływu czasu, trwa nadal. Kilka lat temu, Fantasy Flight Games, wydała już czwartą edycję Talismana. Na polskim rynku jest dostępna pod tytułem Talisman: Magia i Miecz. Czyli ewidentnie ktoś próbuje się podpiąć pod magię (i miecz?) klasyka ;) Oprócz pierwszego obiegu, stare edycje trzymają się wyśmienicie na Allegro - za pierwsze wydanie (to z sztywną planszą) trzeba zapłacić przeważnie około 150-200zł! Oprócz tego powstała masa nieoficjalnych dodatków: dodatkowi bohaterowie, dodatkowe karty czy nawet całe plansze.

Nie można tego tytułu nie znać, jeżeli lubi się planszówki. Niektórzy jego mechanikę kochają, niektórzy nienawidzą, ale mało kto pozostaje obojętny. Jest ona na tyle uniwersalna, że ostatnio FFG wypuścił na niej grę planszową ze świata Warhammera 40 000 - Relic. Prostota sprawia, że oprócz hardcore'owych planszówkowców można pograć z bardziej casualowymi znajomymi. Przy piwku również ;)

Jeżeli nie macie szczęścia posiadać którejś z pierwszych edycji, lub nie uda się Wam nabyć za sensowną kasę na Allegro, spokojnie możecie sięgnąć po aktualne czwarte wydanie Talismana. Mnie FFG jeszcze jak dotąd nie zawiodło. Szukacie prezentu na gwiazdkę dla potomstwa swojego lub nieswojego? Możecie brać podstawkę w ciemno - włożycie najzajebistrzy prezent pod choinkę w te święta.

Jeżeli z sentymentu bądź zaciekawienia chcecie poczytać jeszcze więcej na temat starej edycji MiM, to polecamy dużo bardziej obszerny artykuł na portal.strategie.net.pl. Znajdziecie tam plansze, karty i w zasadzie wszystko co wyczerpuje ten temat.

 
Blog jest wyłącznie dla osób pełnoletnich. Czy masz skończone 18 lat?

TAK NIE
Oceń blog